Читать онлайн книгу "Morze Tarcz"

Morze Tarcz
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #10
W MORZU TARCZ (Księga 10 cyklu Krąg Czarnoksiężnika) pośród potężnych znaków Gwendolyn wydaje na świat dziecko swoje i Thora. Po narodzinach ich syna życie Gwendolyn i Thora zmienia się na zawsze, podobnie jak przeznaczenie Kręgu. Pozbawiony wyboru Thor musi wyruszyć w drogę, by odnaleźć swą matkę, musi opuścić żonę i dziecko i wybrać się na niebezpieczną wyprawę z dala od ojczystych ziem, od której zależeć będzie przyszłość Kręgu. Jednak nim wyruszy w drogę, uczestniczy z Gwendolyn w najświetniejszym ślubie w dziejach MacGilów, musi pomóc wzmocnić Legion, kontynuuje swe szkolenie z Argonem i dostępuje honoru, o którym zawsze marzył, gdy zostaje przyjęty do Srebrnej Gwardii i zostaje rycerzem. Gwendolyn nie może dojść do siebie po narodzinach syna, wyjeździe męża i śmierci matki. Cały Krąg gromadzi się na królewskim pogrzebie, na którym skłócone siostry, Luanda i Gwendolyn, spotykają się w ostatecznej konfrontacji, która będzie miała tragiczne następstwa. Ze słowami Argona rozbrzmiewającymi w jej głowie, Gwendolyn przeczuwa czyhające na Krąg niebezpieczeństwo i rozwija plany ocalenia swego ludu w przypadku katastrofy. Erec otrzymuje wieści o chorobie swego ojca i zostaje wezwany do ojczyzny, na Wyspy Południowe; Alistair towarzyszy mu w podróży, podczas gdy rozpoczynają się przgotowania do ich ślubu. Kendrick odszukuje swą matkę, której nigdy nie znał, i jest zaszokowany, gdy dowiaduje się, kim ona jest. Elden i O’Connor powracają do swych rodzinnych osad, lecz zastają tam coś, czego się nie spodziewali, podczas gdy Conven jeszcze bardziej pogrąża się żalu i zbliża ku ciemnej stronie. Steffen nieoczekiwanie odnajduje miłość, a Sandara zaskakuje Kendricka, opuszczając Krąg i wracając do swej ojczyzny w Imperium. Reece wbrew sobie zakochuje się w swej kuzynce, a gdy dowiadują się o tym synowie Tirusa, obmyślają wielką zdradę. Matus i Srog usiłują utrzymać porządek na Wyspach Górnych, lecz gdy Selese tuż przed ślubem dowiaduje się o romansie, rodzą się tragiczne w skutkach nieporozumienia i przez rozpalone namiętności Reece’a nad Górnymi Wyspami zawisa widmo wojny. Sytuacja po stronie McCloudów jest równie niestabilna – pokój wisi na włosku przez niepewne rządy Bronsona i bezwzględne czyny Luandy. Gdy Krąg znajduje się na granicy wojny domowej, w Imperium Romulus odkrywa nową formę magii, która może zniszczyć Tarczę na dobre. Zawiera pakt z ciemną stroną i ośmielony mocą, której nawet Argon nie będzie w stanie powstrzymać, wyrusza w drogę z czymś, co z pewnością może zniszczyć Krąg. Odznaczające się wyszukaną inscenizacją i charakteryzacją MORZE TARCZ to epicka opowieść o przyjaciołach i kochankach, rywalach i zalotnikach, rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, o złamanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To opowieść o honorze i odwadze, losie i przeznaczeniu, o magii. To fantazja wciągająca nas w świat, którego nigdy nie zapomnimy i który przemówi do wszystkich grup wiekowych i płci.





Morgan Rice

Morze Tarcz (KsiД™ga 10 KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika)




PRZEKЕЃAD


MONIKA ZAJД„C



Morgan Rice

Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.

Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!



Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice

„Porywające fantasy, w którego fabułę wplecione są elementy tajemnicy i intrygi. „Wyprawa bohaterów” opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu życia, które prowadzi do rozwoju, dojrzałości i doskonałości… Dla miłośników treściwego fantasy – przygody, bohaterowie, środki wyrazu i akcja składają się na barwny ciąg wydarzeń, dobrze ukazujących przemianę Thora z marzycielskiego dzieciaka w młodzieńca, który musi stawić czoła nieprawdopodobnym niebezpieczeństwom, by przeżyć… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”



    – Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer)

„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”



    – Books and Movie Reviews, Roberto Mattos

“ZajmujД…ce epickie fantasy Morgan Rice [KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA] zawiera klasyczne cechy gatunku – dobrze zbudowanД… sceneriД™, w duЕјej mierze inspirowanД… staroЕјytnД… SzkocjД… i jej historiД…, oraz ciekawie opisany Е›wiat dworskich intryg.”



    – Kirkus Reviews

„Bardzo podoba mi się, jak Morgan Rice zbudowała postać Thora i świat, w którym żyje. Krainy i stwory, które je zamieszkują, są bardzo dobrze opisane… Podobała mi się [fabuła]. Jest krótka i przyjemna… Postaci drugoplanowych jest w sam raz, by się nie pogubić. W książce opisane są przygody i przerażające chwile, lecz akcja nie jest zbyt groteskowa. To książka idealna dla nastoletniego czytelnika… Początki czegoś niezwykłego…”



    – San Francisco Book Review

“W pierwszej części epickiej serii fantasy Krąg Czarnoksiężnika (obecnie liczy czternaście części), odznaczającej się wartką akcją, autorka zapoznaje czytelników z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, który marzy o tym, by dołączyć do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, która służy królowi… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”



    – Publishers Weekly

„[WYPRAWA BOHATERÓW] to szybka i łatwa lektura. Zakończenia rozdziałów sprawiają, że musisz przekonać się, co zdarzy się dalej i nie chcesz odkładać tej książki. Jest w niej kilka literówek, a imiona czasem są pomylone, lecz to nie odwraca uwagi od opisanych wątków. Zakończenie książki sprawiło, że nabrałem ochoty, by natychmiast kupić kolejną część, co też zrobiłem. Wszystkich dziewięć części Kręgu Czarnoksiężnika dostępnych jest w sklepie Kindle, a Wyprawa bohaterów dostępna jest za darmo na zachętę! Jeśli szukasz szybkiej i ciekawej książki na wakacje, ta będzie w sam raz.”



    – FantasyOnline.ne



KsiД…Ејki Morgan Rice

KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY

POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)

POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)

POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)

KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)



KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA

WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)

MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)

LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)

ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)

BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)

SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)

RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)

OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)

NIEBO ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)

MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)

Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)

KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)

RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)

PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)

SEN ЕљMIERTELNIKГ“WВ  (CZД?ЕљД† 15)

POTYCZKI RYCERZY (CZД?ЕљД† 16)

ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)



THE SURVIVAL TRILOGY

ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZД?ЕљД† 1)

ARENA TWO (CZД?ЕљД† 2)



WAMPIRZYCH DZIENNIKГ“W

PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)

KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)

ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)

PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)

POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5

ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)

ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)

ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)

WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)

UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)

NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)












PosЕ‚uchaj ksiД…Ејek z cyklu KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA w formie audiobooka!


Copyright В© Morgan Rice, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana  ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.

Ten ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.

Niniejsze dzieЕ‚o opisuje historiД™ fikcyjnД…, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystoЕ›ci i wydarzenia rГіwnieЕј stanowiД… wytwГіr wyobraЕєni autorki i sД… fikcyjne. Wszelkie podobieЕ„stwa do rzeczywistych osГіb, ЕјyjД…cych lub martwych, sД… przypadkowe.

Ilustracja uЕјyta na okЕ‚adce Copyright Razzomgame, zostaЕ‚a wykorzystana na licencji Shutterstock.com


Earl: GdybyЕ›my mieli
Choć dziesięć tysięcy
Tych, co bezczynnie w Anglji dzisiaj siedzД…!

Henry V: Kto tego pragnie? Kuzyn Westmoreland?
Nie, mГіj kuzynie, jeЕєli mamy zginД…Д‡,
DoЕ›Д‡ nas jest tutaj na stratД™ ojczyzny;
JeЕ›li zwyciД™Ејym, im mniejsza nas liczba
Tem wiД™ksza czД…stka honoru dla wszystkich.

В В В В --William Shakespeare
В В В В Henryk V






ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Gwendolyn wrzeszczaЕ‚a w niebogЕ‚osy, a bГіl rozdzieraЕ‚ jД… od Е›rodka.

Leżała na plecach wśród polnych kwiatów. Brzuch bolał ją bardziej niż mogła to sobie wyobrazić. Miotała się na boki i parła próbując wydać na świat dziecko. Część niej pragnęła, by to wszystko się skończyło, by mogła znaleźć jakieś bezpieczne miejsce zanim dojdzie do rozwiązania. Choć w głębi serca, Gwen wiedziała, że dziecko narodzi się teraz, niezależnie czy jej się to podoba czy nie.

Boże, błagam, nie teraz – modliła się. – Jeszcze tylko kilka godzin. Pozwól nam jedynie znaleźć schronienie. Los zadecydował jednak inaczej. Gwendolyn poczuła ogromny ból, który po raz kolejny przeszył jej ciało, odchyliła się i wrzasnęła, czując jak dziecko obraca się w niej i jest coraz bliżej opuszczenia jej ciała. Wiedziała, że nie ma sposobu, w jaki mogłaby to powstrzymać.

Zamiast tego, Gwen postanowiła przeć, próbowała oddychać tak, jak uczyły ją tego akuszerki. Próbowała pomóc dziecku opuścić swe łono. Wydawało się jednak, że nic nie pomaga. Cierpiała ogromne katusze.

Znów usiadła i rozejrzała się wokół poszukując jakiejkolwiek oznaki, która mogłaby wskazywać, że w pobliżu znajdują się ludzie.

– POMOCY! – krzyczała wprost ze swych trzewi.

Nikt nie odpowiedziaЕ‚. Gwen byЕ‚a w samym Е›rodku pГіl, z dala od Ејywej duszy. Jej krzyk sЕ‚yszaЕ‚y jedynie drzewa i wiatr.

Zawsze starała się być silna, musiała jednak przyznać, że teraz była przerażona. Nie bała się jednak o siebie, ale o swoje dziecko. Co jeśli nikt ich nie znajdzie? Nawet jeśli samodzielnie uda jej się powić niemowlę, w jaki sposób mieliby opuścić to miejsce? Coraz bardziej zaczynała się obawiać, że oboje są skazani na śmierć.

Gwen przypomniała sobie Nibyświat, tę pamiętną chwilę z Argonem, kiedy go oswobodziła, przypomniała sobie wybór, którego musiała dokonać. Poświęcenie. Ten straszny moment, gdy musiała wybrać pomiędzy swoim dzieckiem a mężem. Szlochała teraz przypominając sobie decyzję, której dokonała. Dlaczego życie zawsze wymaga poświęceń?

Gwendolyn wstrzymała oddech, dziecko nagle odwróciło się w niej. Ból był tak ogromny, że czuła go w każdej części swego ciała – od czubka głowy, po koniuszek małego palca u stopy. Czuła się niczym dąb, który od środka rozdzierany jest na dwoje.

Wygięła się w tył i jęknęła. Patrzyła w niebo, starając się wyobrazić sobie, że znajduje się gdziekolwiek indziej, ale nie tutaj. Starała się zająć czymś myśli, przypomnieć sobie coś, dzięki czemu poczuje wewnętrzny spokój.

Pomyślała o Thorze. Przed oczyma stanęło jej ich pierwsze spotkanie, kiedy chodzili pośród tych samych pól, trzymając się za ręce. Krohn skakał, dotrzymując im towarzystwa. Robiła wszystko, by te obrazy ożyły w jej głowie, próbowała skupić się na szczegółach.

Nie było jej to jednak dane. Otworzyła oczy – szarpnął nią ból i powróciła do rzeczywistości. Zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób w ogóle się tu znalazła, w tym miejscu, sama – przypomniał jej się Aberthol, opowiadający Gwen o jej umierającej matce. Ruszyła, aby się z nią spotkać. Czy w tej chwili jej matka również umierała?

Nagle Gwen zapЕ‚akaЕ‚a, poczuЕ‚a siД™, jakby miaЕ‚a zejЕ›Д‡ z tego Е›wiata. SpojrzaЕ‚a w dГіЕ‚ i ujrzaЕ‚a gЕ‚ГіwkД™ dziecka. OdchyliЕ‚a siД™ i wrzasnД™Е‚a, parЕ‚a bez ustanku, byЕ‚a caЕ‚a spocona, a jej twarz przybraЕ‚a kolor czerwieni.

Wreszcie nadeszЕ‚o ostatnie parcie, po ktГіrym pЕ‚acz wzbiЕ‚ siД™ w powietrze.

PЕ‚acz dziecka.

Wtem niebo zrobiło się ciemne. Gwen spojrzała w górę i z przerażeniem obserwowała jak wspaniały słoneczny dzień, bez żadnego ostrzeżenia zamienia się w noc. Obserwowała jak oba Słońca poddawały się zaćmieniu przez dwa Księżyce.

Całkowite zaćmienie obu Słońc. Gwen nie mogła w to uwierzyć – wiedziała, że jest to zjawisko, które zdarza się raz na dziesięć tysięcy lat.

Z coraz wiД™kszym przeraЕјeniem obserwowaЕ‚a jak zanurza siД™ w ciemnoЕ›ci. Nagle, niebo wypeЕ‚niЕ‚o siД™ bЕ‚yskawicami, smugami Е›wiatЕ‚a spadajД…cymi w dГіЕ‚, a Gwen poczuЕ‚a, Ејe uderzajД… w niД… maЕ‚e grudki lodu. Nie potrafiЕ‚a pojД…Д‡, co siД™ dzieje. AЕј do momentu, w ktГіrym zdaЕ‚a sobie sprawД™, Ејe to grad.

Doskonale wiedziała, że to wszystko było doniosłym znakiem, który pojawił się dokładnie w chwili narodzin jej dziecka. Spojrzała na nie i już wiedziała, że ten mały chłopiec jest bardziej potężny, niż mogłaby przypuszczać. Wiedziała, że pochodzi on z innego królestwa.

Kiedy tylko przyszedЕ‚ na Е›wiat, pЕ‚aczД…c, Gwen instynktownie schyliЕ‚a siД™ i wziД™Е‚a go na rД™ce. PrzycisnД™Е‚a go do swych piersi, jeszcze zanim zeЕ›lizgnД…Е‚ siД™ na trawД™ i bЕ‚oto. OsЕ‚oniЕ‚a go przed gradem, okrywajД…c swoimi ramionami.

MaЕ‚y zapЕ‚akaЕ‚, a kiedy to uczyniЕ‚, zatrzД™sЕ‚a siД™ ziemia. Gwen poczuЕ‚a jak drЕјy pod niД… grunt. W oddali ujrzaЕ‚a skaЕ‚y, toczД…ce siД™ po zboczach wzgГіrz. CzuЕ‚a jak moc tego dziecka przez niД… przenika, jak przenika przez caЕ‚y wszechЕ›wiat.

Gwen trzymała małego kurczowo, jednak po chwili poczuła, że słabnie, czuła, że straciła za dużo krwi. Coraz bardziej kręciło jej się w głowie, była za słaba, by się poruszyć. Ledwie umiała utrzymać własne dziecko, które nie przestawało płakać na jej piersi. Już prawie nie czuła nóg.

Coraz bardziej wnikało w nią przeświadczenie, że tutaj umrze, na tym polu, z tym maleństwem. Przestawało jej zależeć na niej samej – ale nie potrafiła znieść myśli, że umrze jej dziecko.

– NIE! – wrzasnęła ostatkiem sił. Musiała wykrzyczeć niebiosom swój protest.

Kiedy Gwen odrzuciЕ‚a swojД… gЕ‚owД™ w tyЕ‚, leЕјД…c pЕ‚asko na ziemi, w odpowiedzi rГіwnieЕј usЕ‚yszaЕ‚a wrzask. Nie byЕ‚ to jednak ludzki krzyk. NaleЕјaЕ‚ do jednej ze staroЕјytnych istot.

Gwen zaczęła tracić świadomość. Spojrzała w górę, choć jej oczy zaczęły się zamykać, i zobaczyła coś, co wydało jej się niebiańskim objawieniem. Była to potężna bestia, która nurkowała po nią w dół. Wydawało jej się, że było to stworzenie, które kochała.

Ralibar.

Ostatnią rzeczą, którą Gwen ujrzała, zanim jej oczy zamknęły się na dobre, był lecący w dół Ralibar. Ralibar ze swoimi ogromnymi, świecącymi oczami i swoimi starożytnymi czerwonymi łuskami. Otworzył szpony i wycelował dokładnie tak, aby ją uchwycić.




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Luanda stała jak wryta, gapiąc się w szoku na leżące obok zwłoki Koovii. Wciąż trzymała w ręce zakrwawiony sztylet, ledwie była w stanie uwierzyć w to, co się właśnie stało.

Wszyscy ucztujД…cy zamilkli, patrzД…c na niД… z niedowierzaniem. Nikt nie drgnД…Е‚ nawet o wЕ‚os. Biesiadnicy spoglД…dali na martwe ciaЕ‚o Koovii, ktГіre leЕјaЕ‚o u jej stop. Niepokonany Koovia, wielki wojownik krГіlestwa McCloudГіw, w swej walecznoЕ›ci ustД™pujД…cy jedynie samemu KrГіlowi. NapiД™cie w sali staЕ‚o siД™ tak ogromne, Ејe moЕјna byЕ‚o ciД…Д‡ je siekierД….

Jednak w największym szoku wciąż pozostawała Luanda. Czuła pieczenie w dłoni. I sztylet, który ciągle się tam znajdował. Fala gorąca przeszyła jej ciało. Świadomość, że właśnie zabiła tego człowieka sprawiała, że czuła się szczęśliwa i przerażona jednocześnie. Przede wszystkim była zaś dumna. Dumna, że to właśnie ona powstrzymała tego potwora, zanim zdążył położyć swe łapska na jej mężu, czy na pannie młodej. Dostał to, na co zasłużył. Zresztą wszyscy Ci McCloudowie to dzikusy.

Nagle usłyszała krzyk, spojrzała w górę i zobaczyła jednego z dowódców Koovii – dzieliło ją od niego zaledwie kilka stóp – postanowił działać i z zemstą w oczach ruszył w jej kierunku. Uniósł swój miecz wysoko, celując prosto w jej pierś.

Luanda była wciąż zbyt otępiała, aby zareagować, a jej przeciwnik przemieszczał się bardzo szybko. Przygotowała się na to, co ją czeka. Wiedziała że już za moment poczuje w sercu zimny kawałek metalu. Było jej to jednak obojętne. Cokolwiek miałoby się stać, nie miało to już znaczenia – teraz, kiedy zabiła tego człowieka.

Zamknęła swe oczy czekając na to, aż dosięgnie ją stal, była gotowa na śmierć. Jakże się zdziwiła, gdy zamiast tego, usłyszała brzęk metalu.

Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą Bronsona, który uniósł swój miecz i zablokował cios rywala. Była naprawdę zaskoczona. Nie podejrzewała, że może na niego liczyć, że to właśnie on, ze swoją jedyną sprawną ręką, może zablokować tak potężny cios. Przede wszystkim była jednak poruszona tym, jak bardzo mu na niej zależało. Zależało mu tak bardzo, że zaryzykował dla niej życie.

Bronson niezwykle zręcznie posługiwał się swoim jedynym mieczem. Jego umiejętności i siła sprawiły, że udało mu się dźgnąć przeciwnika prosto w serce, na miejscu zadając mu śmierć.

Luanda nie umiała w to uwierzyć. Bronson kolejny raz uratował jej życie. Poczuła w stosunku do niego głęboką wdzięczność i świeży przypływ miłości. Być może był silniejszy, niż dotychczas podejrzewała.

Krzyki dobyły się z obu stron sali – McCloudowie i MacGilowie ruszyli na siebie nawzajem, pełni żądzy, aby przekonać się, który z rodów pierwszy padnie martwy. Wszystkie pozory grzeczności, które miały miejsce w dniu ślubu i podczas uczty, zniknęły. Teraz doszło do otwartej wojny: wojownik przeciwko wojownikowi. A wszystko podsycane przez alkohol i gniew, przez niegodziwość, której dopuścili się McCloudowie, próbując znieważyć pannę młodą.

Mężczyźni przeskakiwali nad ciężkimi drewnianymi ławami, wzajemnie pragnąć swojej śmierci – dźgając się, targając za twarze, mocując się ze sobą nad stołami, walcząc wśród strawy i wina. Przestrzeń była wypełniona ludźmi w tak dużym stopniu, że walczącym ledwie starczało miejsca na jakiekolwiek manewry. Wszyscy charczeli i dźgali, i krzyczeli, i płakali – miejsce pogrążyło się w zupełnym, krwawym, chaosie.

Luanda próbowała zebrać się w sobie. Walka była szybka i intensywna, mężczyźni przepełnieni żądzą krwi, byli tak zajęci walką, że nikt oprócz niej nie miał czasu, aby rozejrzeć się wokół i zauważyć co dzieje się na obrzeżach sali. Luanda obserwowała to wszystko z dalszej perspektywy. Była jedyną osobą, która zauważyła, że McCloudowie prześlizgują się w stronę ścian, powoli ryglują po kolei drzwi, a następnie wymykają się na zewnątrz.

Kiedy Luanda nagle zrozumiała co się dzieje, włosy zjeżyły jej się na karku. McCloudowie chcieli zamknąć wszystkich w budynku – i celowo z niego umykali. Luanda widziała jak łapią za ścienne pochodnie, w panice jeszcze szerzej otworzyła oczy. Z przerażeniem zrozumiała, że McCloudowie zamierzają spalić salę, wraz ze wszystkimi uwięzionymi w niej ludźmi – nawet pomimo tego, że znajdowali się w niej ich właśni ziomkowie.

Mogła się tego domyślać. McCloudowie są bezwzględni i zrobią wszystko, by zwyciężyć.

Luanda rozejrzaЕ‚a siД™, obserwujД…c jak wyglД…da sytuacja wokГіЕ‚ niej. UdaЕ‚o jej siД™ dostrzec jedne drzwi, ktГіre wciД…Еј pozostawaЕ‚y niezaryglowane.

Odwróciła się, wyplątała z bójki i jak najprędzej pobiegła w stronę otwartych drzwi, przepychając się między mężczyznami, którzy stali jej na drodze. Zauważyła, że jeden z McCloudów również biegnie do owych drzwi, położonych w najodleglejszej części sali. Teraz biegła szybciej, ledwie starczało jej tchu, była jednak zdeterminowana, aby go pokonać.

McCloud nie widział Luandy. Kiedy dotarł do drzwi, chwycił grubą drewnianą belkę i starał się zablokować drzwi. Luanda zaszła go od tyłu, wyciągnęła swój sztylet i ugodziła go prosto w plecy.

McCloud zawyЕ‚, wygiД…Е‚ siД™ w tyЕ‚ i opadЕ‚ na ziemiД™.

Kobieta chwyciЕ‚a belkД™, wyszarpaЕ‚a jД… z drzwi, a nastД™pnie je otworzyЕ‚a i wybiegЕ‚a na zewnД…trz.

Tam, przyzwyczajając swe oczy do ciemności, Luanda rozejrzała się dookoła. Dostrzegła McCloudów, którzy ustawiali się wokół sali, wszyscy dzierżyli pochodnie i przygotowywali się do podpalenia budynku. Luandę ogarnęła panika. Nie mogła pozwolić, aby to się stało.

OdwrГіciЕ‚a siД™, pobiegЕ‚a do sali, odnalazЕ‚a Bronsona i wyszarpaЕ‚a go z miejsca bitwy.

– McCloudowie! – krzyknęła nagle. – Przygotowują się do spalenia budynku! Pomóż mi! Niech wszyscy wychodzą! NATYCHMIAST!

Gdy do Bronsona dotarЕ‚y sЕ‚owa jego Ејony, z przeraЕјeniem otworzyЕ‚ oczy i, chwaЕ‚a mu za to, bez wahania ruszyЕ‚ w stronД™ przywГіdcГіw MacGilГіw, wydostawaЕ‚ ich poza bijatykД™, a nastД™pnie krzyczaЕ‚ do nich i gestykulowaЕ‚ wskazujД…c otwarte drzwi. Ci na szczД™Е›cie go zrozumieli i od razu wydali rozkazy swoim ludziom.

Luandę bardzo ucieszyło, że MacGilowie wycofują się z walki i biegną w stronę otwartych drzwi, które udało jej się dla nich zachować.

Kiedy ci się organizowali, Luanda z Bronsonem nie marnowali czasu. Pobiegli do jedynego wyjścia, gdzie kobieta z przerażeniem odkryła, że kolejny człowiek McCloudów dopadł drzwi, podniósł belkę i próbuje zablokować przejście. Nie sądziła jednak, aby i tym razem udało jej się pokonać ryglującego.

ZareagowaЕ‚ Bronson. ZamachnД…Е‚ siД™ swoim mieczem ponad gЕ‚owami innych, pochyliЕ‚ siД™ do przodu i rzuciЕ‚ orД™Ејem.

Miecz leciaЕ‚ w powietrzu obracajД…c siД™ wokГіЕ‚ wЕ‚asnej osi, aЕј ostatecznie utkwiЕ‚ w plecach McClouda.

Е»oЕ‚nierz krzyknД…Е‚ i osunД…Е‚ siД™ na posadzkД™, a Bronson dotarЕ‚ do drzwi i w momencie otworzyЕ‚ je na oЕ›cieЕј.

DziesiД…tki MacGilГіw przedostaЕ‚o siД™ przez otwartД… wnД™kД™, byli wЕ›rГіd nich Luanda i Bronson. Powoli sala opustoszaЕ‚a ze wszystkich MacGilГіw. McCloudowie pozostali zaЕ› w Е›rodku, stojД…c i zastanawiajД…c siД™ dlaczego ich przeciwnicy nagle siД™ wycofujД….

Kiedy już wszyscy byli na zewnątrz, Luanda trzasnęła drzwiami, wraz z innymi podniosła belkę i zaryglowała drzwi od zewnątrz, tak, aby żaden McCloud nie mógł się wydostać.

McCloudowie pozostający na zewnątrz zaczęli orientować się co się dzieje. Zaczęli porzucać swoje pochodnie i wyciągać miecze, przygotowując się do ataku.

Jednak Bronson wraz z pozostałymi nie dali im na to zbyt wiele czasu. Natarli na wojowników McCloudów ze wszystkich stron, dźgając ich i zabijając kiedy ci kładli swoje pochodnie i szukali broni. Większość McCloudów wciąż znajdowała się w środku, a tych kilkadziesiąt osób pozostających na zewnątrz nie było w stanie powstrzymać pędzących, wściekłych MacGilów, którzy, prowadzeni żądzą krwi, bardzo szybko ich pozabijali.

Luanda i Bronson stali ramię w ramię, obok nich znajdowali się MacGilowie. Wszyscy oddychali ciężko, ciesząc się, że udało im się przeżyć. Patrzyli z szacunkiem na Luandę – wiedzieli, że zawdzięczają jej życie.

Kiedy tak stali, usłyszeli walenie próbujących wydostać się McCloudów. MacGilowie powoli się odwrócili i, niepewni tego co mają czynić, spojrzeli na Bronsona w oczekiwaniu na rozkazy.

– Musisz zdusić bunt – dosadnie stwierdziła Luanda. – Powinieneś potraktować ich z tą samą brutalnością, z jaką oni próbowali potraktować ciebie.

Bronson spojrzaЕ‚ na niД… niepewnie, widziaЕ‚a w jego oczach wahanie.

– Ich plan nie zadziałał – powiedział. – Są teraz tam uwięzieni. Są zakładnikami. Wsadziliśmy ich do aresztu.

Luanda pokrД™ciЕ‚a gwaЕ‚townie gЕ‚owД….

– NIE! – krzyknęła. – Ci ludzie szukają w tobie przywódcy. Ta część świata jest brutalna. Nie jesteśmy w Królewskim Dworze. Tu króluje przemoc. To ona wzbudza szacunek. Ludzie, którzy znajdują się w środku nie mogą pozostać przy życiu. Musisz to zrobić, dla przykładu!

Bronson zjeЕјyЕ‚ siД™ przeraЕјony.

– O czym ty mówisz? – zapytał. – Uważasz, że powinniśmy spalić ich żywcem? Że powinniśmy okazać się takimi samymi rzeźnikami, jakimi oni usiłowali być względem nas?

Luanda zamknД™Е‚a usta.

– Jeśli nie weźmiesz na poważnie moich słów, przekonasz się, że kiedyś cię zamordują.

MacGilowie stali wokół, obserwując ich kłótnię. Luanda trzęsła się z frustracji. Kochała Bronsona – koniec końców, uratował jej życie. Jednak w tej chwili nienawidziła jego słabości i tego jak bardzo potrafił być naiwny.

Miała dość władców, którzy dokonują błędnych decyzji. Bolało ją, że nie może rządzić sama. Wiedziała, że byłaby lepszym władcą niż ktokolwiek inny. Wiedziała, że czasami konieczne jest, aby kobieta rządziła w męskim świecie.

Luanda, wygnana i marginalizowana przez całe swoje życie, wiedziała, że nie może już dłużej dać spychać się na boczny tor. W końcu to dzięki niej wszyscy ci mężczyźni zachowali życie. Co więcej, była córką króla, córką pierworodną i nikt nie mógł jej tego zabrać.

Bronson wciД…Еј staЕ‚ oglД…dajД…c siД™ do tyЕ‚u, wahajД…c siД™. Luanda widziaЕ‚a, Ејe nie jest on w stanie podjД…Д‡ Ејadnej akcji.

DЕ‚uЕјej juЕј nie mogЕ‚a tego znieЕ›Д‡. WrzasnД™Е‚a we wЕ›ciekЕ‚oЕ›ci, ruszyЕ‚a do przodu, porwaЕ‚a pochodniД™ jednemu z towarzyszy i, na oczach wszystkich tych mД™Ејczyzn, ktГіrzy obserwowali jД… w podniosЕ‚ym milczeniu, ruszyЕ‚a do przodu trzymajД…c pochodniД™ w gГіrze, a nastД™pnie rzuciЕ‚a jД… przed siebie.

Pochodnia rozЕ›wietliЕ‚a noc, leciaЕ‚a wysoko w powietrzu obracajД…c siД™ wokГіЕ‚ wЕ‚asnej osi, aЕј w koЕ„cu wylД…dowaЕ‚a na szczycie krytego strzechД… dachu sali zabaw.

Luanda z satysfakcją obserwowała jak płomienie zaczynają się rozprzestrzeniać.

Z ust znajdujących się wokół MacGilów dobył się krzyk, a następnie wszyscy podążyli za jej przykładem. Zaczęli chwytać za pochodnie i nimi rzucać. Wkrótce płomienie rosły coraz wyżej, a skwar stawał się coraz mocniejszy – osmalał jej twarz i oświetlał noc. Po chwili wielka pożoga objęła całą salę.

Krzyki McCloudГіw uwiД™zionych w Е›rodku przeszywaЕ‚y ciemnoЕ›Д‡. Podczas gdy Bronson siД™ wzdrygaЕ‚, Luanda staЕ‚a tam zimna, twarda, bezlitosna, z rД™kami opartymi na biodrach, czerpaЕ‚a satysfakcjД™ z kaЕјdego wrzasku.

OdwrГіciЕ‚a siД™ do Bronsona, ktГіry wciД…Еј staЕ‚ z ustami otwartymi ze zdziwienia.

– Oto, – powiedziała niepokornie – co znaczy panować.




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Reece szedł obok Stary. Ramię w ramię. Ich ręce kołysały się blisko siebie, od czasu do czasu ocierając się wzajemnie. Nie trzymali się za nie. Szli przez niekończące się pola kwiatów, wysoko po górskim pasmie. Tereny te olśniewały kolorami i pięknym widokiem na Wyspy Górne. Szli w ciszy. Reecem targały sprzeczne emocje. Ledwie wiedział co powiedzieć.

Wrócił myślami do tej pamiętnej chwili, kiedy wraz ze Starą zamknęli oczy nad górskim jeziorem. Odesłał wówczas swoją świtę, chcąc spędzić z nią na osobności nieco czasu. Towarzysze niechętnie zostawiali ich samych, szczególnie Matus, który aż za dobrze znał ich historię – jednak Reece nalegał. Stara była niczym magnes, który go do siebie przyciągał, Reece nie chciał, aby ktokolwiek im towarzyszył. Potrzebował czasu, aby odbudować ich znajomość, porozmawiać z nią, zrozumieć dlaczego patrzyła na niego z taką samą miłością, jaką on żywił do niej. Aby zrozumieć czy wszystko to jest prawdziwe i co tak naprawdę się z nimi dzieje.

Podczas tej wędrówki, serce Reece’a waliło jak oszalałe. Nie był pewien gdzie zacząć, co zrobić następnie. Rozsądek podpowiadał, wrzeszczał wręcz, aby się odwrócił i uciekał od Stary tak daleko, jak to tylko możliwe. Aby zaciągnął się na najbliższy statek na kontynent i nigdy więcej o niej nie myślał. Aby powrócił do swej przyszłej żony, która wiernie na niego czekała. Przecież Selese go kochała, a on kochał Selese. Ich ślub miał się odbyć lada dzień.

Reece wiedział, że to byłoby najrozsądniejsze. Że to właśnie należało zrobić.

Ale jego rozsądek był owładnięty przez emocje, przez pasje, których nie potrafił kontrolować, które sprawiały, że nie był w stanie poddać się swoim racjonalnym przemyśleniom. Były to siły, które zmuszały go do pozostania tutaj, przy Starze. Do wędrowania przez te pola przy jej boku. Była to nieokiełznana część jego osobowości, ta, której nigdy nie mógł zrozumieć, która nim kierowała przez całe jego życie. Część, która kazała mu ulegać impulsom, kierować się sercem. Nie zawsze skutkowało to najlepszymi decyzjami. Ale potężna siła pełna pasji często ogarniała Reece’a, a ten nie zawsze był w stanie ją kontrolować.

Kiedy tak szedł obok Stary, zastanawiał się czy czuła to samo co on. Podczas marszu, zewnętrzna część jej ręki otarła się o niego i, jak mu się wydawało, zobaczył, że Stara lekko uniosła kącik ust, delikatnie się uśmiechając. Trudno jednak było odszyfrować jej intencje – jak zawsze. Pamiętał, że kiedy spotkali się po raz pierwszy, jako małe dzieci, poczuł się oszołomiony, niezdolny do ruchu, całymi dniami niezdolny do myślenia o czymkolwiek innym, niż ona. Było coś w jej przezroczystych oczach, coś w jej postawie, dumnej i szlachetnej. Patrzyła na niego niczym wilk, co było zachwycające.

Jako dzieci wiedzieli, Ејe zwiД…zki pomiД™dzy kuzynami sД… zabronione. Nigdy ich to jednak nie zniechД™ciЕ‚o. CoЕ› miД™dzy nimi istniaЕ‚o. CoЕ› silnego, zbyt silnego, coЕ› co przyciД…gaЕ‚o ich do siebie, niezaleЕјnie od tego, co myЕ›laЕ‚ na ten temat Е›wiat. Bawili siД™ razem, od zawsze byli dla siebie przyjaciГіЕ‚mi, zawsze woleli swoje towarzystwo, niЕј towarzystwo kogokolwiek innego spoЕ›rГіd swoich kuzynГіw i przyjaciГіЕ‚. Kiedy odwiedzili Wyspy GГіrne Reece zauwaЕјyЕ‚, Ејe spД™dza z niД… kaЕјdД… chwilД™ wД™drГіwki. Ona odpЕ‚acaЕ‚a siД™ tym samym, wyrywajД…c do jego boku, caЕ‚ymi dniami czekajД…c na brzegu, aЕј nadpЕ‚ynie jego Е‚ГіdЕє.

Początkowo byli jedynie przyjaciółmi. Lecz kiedy podrośli, pewnej ważnej nocy pod gwiazdami wszystko się zmieniło. Ich przyjaźń nie była już zabroniona, zmieniła się w coś mocniejszego, większego niż oni oboje, w coś czego żadne z nich nie potrafiło odrzucić.

Reece opuЕ›ciЕ‚ Wyspy marzД…c o niej, strapiony do granic moЕјliwoЕ›ci, przez wiele miesiД™cy niezdolny do snu. KaЕјdej nocy w Е‚ГіЕјku widziaЕ‚ jej twarz i marzyЕ‚, by ocean i prawo rodowe nie staЕ‚y juЕј dЕ‚uЕјej pomiД™dzy nimi.

WiedziaЕ‚, Ејe Stara czuЕ‚a to samo. DostawaЕ‚ od niej niezliczone listy, przynoszone mu przez armiД™ sokoЕ‚Гіw, listy w ktГіrych wyraЕјaЕ‚a swojД… miЕ‚oЕ›Д‡. OdpisywaЕ‚, jednak nie tak piД™knie i mД…drze jak ona.

Dzień, w którym dwa rody MacGilów musiały się rozejść, był jednym z najgorszych dni w jego życiu. Był to dzień, w którym zmarł najstarszy syn Tirusa, otruty napojem przeznaczonym przez Tirusa dla ojca Reece’a. Tym samym Tirus obraził Króla. Rozpoczął się rozłam. Był to dzień, w którym serce Reece’a – i Stary – umarło w środku. Jego ojciec był wszechpotężny, podobnie jak ojciec Stary, obojgu im zakazano kontaktować się z kimkolwiek spośród „tych drugich” MacGilów. Nigdy więcej nie odwiedzali już tamtych stron, a Reece dręczył się całymi nocami, zastanawiając się, co musiałby zrobić, aby ponownie zobaczyć Starę. Marzył o spotkaniu z nią. Z jej listów wiedział, że ona czuła to samo.

Pewnego dnia jej listy przestały przychodzić. Reece podejrzewał, że były w jakiś sposób przechwytywane, nie mógł jednak być tego zupełnie pewien. Podejrzewał również, że wiadomości, które on wysyła, także do niej nie docierają. Z czasem, Reece, nie będąc w stanie dłużej funkcjonować, musiał podjąć bolesną decyzję i usunąć ze swego serca myśli o Starze. Musiał oczyścić z tych myśli swój umysł. W różnych sytuacjach jej twarz będzie jednak stawała przed jego oczami, a on nigdy nie przestanie się zastanawiać co się z nią stało. Czy ona też wciąż o nim myśli? Czy może wyszła za kogoś innego?

Spotkanie z niД… przywoЕ‚aЕ‚o wszystkie te wspomnienia. Reece pojД…Е‚ jak Ејywe jest to wszystko w jego sercu, czuЕ‚ siД™ jakby nigdy jej nie opuЕ›ciЕ‚. ByЕ‚a teraz starszД…, peЕ‚niejszД…, a nawet piД™kniejszД… wersjД… samej siebie. JeЕ›li to w ogГіle moЕјliwe. ByЕ‚a kobietД…. A jej spojrzenie byЕ‚o jeszcze bardziej przeszywajД…ce niЕј kiedykolwiek wczeЕ›niej. W tym spojrzeniu Reece odnalazЕ‚ miЕ‚oЕ›Д‡. PoczuЕ‚, Ејe Stara wciД…Еј Ејywi do niego to samo uczucie, ktГіre on czuje do niej.

Chciał myśleć o Selese. Był jej to winny. Jednak im bardziej się starał, tym bardziej wydawało mu się to niemożliwe.

Stara i Reece szli razem wzdłuż górskiego pasma. Oboje milczeli, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Oboje zastanawiali się gdzie zacząć, aby wypełnić całą tę przestrzeń, która dzieliła ich przez te wszystkie stracone lata.

– Słyszałam, że niedługo bierzesz ślub – Stara ostatecznie przerwała milczenie.

Reece poczuЕ‚ ukЕ‚ucie w ЕјoЕ‚Д…dku. MyЕ›l o poЕ›lubieniu Selese zawsze sprawiaЕ‚a, Ејe czuЕ‚ miЕ‚oЕ›Д‡ i podekscytowanie, ale teraz, kiedy byЕ‚ ze StarД…, poczuЕ‚ siД™ zdruzgotany, jakby jД… zdradziЕ‚.

– Przepraszam – odpowiedział.

Nie wiedział co innego może odrzec. Chciał powiedzieć: Nie kocham jej. Teraz wiem, że to był błąd. Chcę wszystko zmienić. Chciałbym poślubić ciebie.

Ale on kochał Selese. Musiał to przed sobą przyznać. Był to inny rodzaj miłości, może nie tak intensywny jak miłość do Stary. Reece był skołowany. Nie wiedział, co tak naprawdę myśli czy czuje. Które uczucie było silniejsze? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak skala miłości? Jeśli kogoś kochasz, czy to nie oznacza, że kochasz tę osobę niezależnie od wszystkiego? W jaki sposób jedna miłość mogłaby być silniejsza od innej?

– Kochasz ją? – zapytała Stara.

Reece odetchnął głęboko, czuł że został pochwycony w emocjonalne sidła, ledwie wiedząc co odpowiedzieć. Szli tak przez chwilę, Reece zbierał swoje myśli, aż w końcu był w stanie odpowiedzieć.

– Tak, – odrzekł – nie mogę skłamać, że jest inaczej.

Reece zatrzymaЕ‚ siД™ i po raz pierwszy chwyciЕ‚ StarД™ za rД™kД™.

Ona rГіwnieЕј przystanД™Е‚a i zwrГіciЕ‚a siД™ w jego stronД™.

– Ale ciebie również kocham – dodał.

WidziaЕ‚, Ејe jej oczy napeЕ‚niajД… siД™ nadziejД….

– Czy może mnie kochasz bardziej? – spytała delikatne, z nadzieją w głosie.

Reece myЕ›laЕ‚ ciД™Ејko.

– Kochałem cię przez całe swoje życie – odrzekł w końcu. – Byłaś obliczem jedynej miłości, jaką kiedykolwiek znałem. Jesteś ucieleśnieniem tego, co znaczy dla mnie miłość. Kocham Selese. Jednak z tobą… jesteś niczym część mnie. Niczym część mnie samego. Niczym coś, bez czego nie mogę istnieć.

Stara uЕ›miechnД™Е‚a siД™. WziД™Е‚a go za rД™kД™, szli dalej obok siebie. Stara zakoЕ‚ysaЕ‚a nimi delikatnie, uЕ›miechajД…c siД™ przy tym.

– Nawet nie wiesz ile nocy spędziłam tęskniąc za tobą – wyznała patrząc w dal. – Moje słowa rodziły się na tak wielu skrzydłach sokołów – jedynie po to, by mój ojciec mógł je zniszczyć. Po rozłamie, nie mogłam do ciebie dotrzeć. Próbowałam nawet, raz czy dwa, wymknąć się na statek płynący na kontynent – zostałam jednak schwytana.

Reece byЕ‚ poruszony do gЕ‚Д™bi, sЕ‚uchajД…c tego wszystkiego. Nie miaЕ‚ o tym pojД™cia. Zawsze zastanawiaЕ‚ siД™ co Stara czuЕ‚a do niego po rozЕ‚amie. SЕ‚yszД…c to, co mГіwiЕ‚a, poczuЕ‚ siД™ do niej przywiД…zany bardziej niЕј kiedykolwiek wczeЕ›niej. Teraz miaЕ‚ pewnoЕ›Д‡, Ејe nie tylko on czuЕ‚ siД™ w ten sposГіb. Nie czuЕ‚ juЕј, Ејe jest tak bardzo szalony. To, czego oboje doЕ›wiadczyli, byЕ‚o prawdziwe.

– Nigdy nie przestałem o tobie myśleć – odpowiedział Reece.

W koЕ„cu dotarli na sam szczyt gГіry, zatrzymali siД™ i stali obok siebie, wspГіlnie spoglД…dajД…c na Wyspy GГіrne. Mieli stД…d doskonaЕ‚y widok, na wyspy przytwierdzone do oceanu i unoszД…cД… siД™ nad nimi mgЕ‚Д™, na rozbijajД…ce siД™ u doЕ‚u fale oraz setki statkГіw Gwendolyn, ktГіre cumowaЕ‚y wzdЕ‚uЕј skalistego wybrzeЕјa.

Stali tam w milczeniu przez bardzo długi czas, trzymając się za ręce, rozkoszując się chwilą. Rozkoszując się byciem razem. Nareszcie. Po wszystkich tych latach, wszystkich ludzkich staraniach i życiowych momentach, które usiłowały ich rozdzielić.

– Nareszcie jesteśmy razem – jednak, co ironiczne, to właśnie teraz jesteś najbardziej zobowiązany. Zbliża się dzień twojego ślubu. Zdaje się, że zawsze pojawia się przeznaczenie, które wdziera się pomiędzy nas dwoje.

– Ale jestem tu teraz – odpowiedział Reece. – Może jednak przeznaczenie stara się przekazać nam coś innego?

Mocno ścisnęła jego dłoń, a Reece odpowiedział tym samym. Kiedy się rozglądali, serce Reece’a łomotało jak szalone – nigdy w swoim życiu nie czuł się tak skołowany. Czy właśnie tak miało być? Czy właśnie tutaj miał natknąć się na Starę? Czy miał zobaczyć ją przed swoim ślubem, po to by uchronić się przed popełnieniem błędu, wychodząc za kogoś innego? Czy przeznaczenie, po tych wszystkich latach, próbowało jednak ich połączyć?

Reece nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie było. Czuł, że wpadł na nią za sprawą pewnego zrządzenia losu. Być może była to jego ostatnia szansa, jaką dostał przed ślubem.

– Co los złączył, tego człowiek nie rozdzieli – powiedziała Stara.

Jej słowa przeniknęły Reece’a. Stara patrzyła w jego oczy w hipnotyzujący sposób.

– Tak wiele zdarzeń w naszym życiu miało nas trzymać od siebie z daleka – rzekła Stara – Nasze rody. Nasze ojczyzny. Ocean. Czas… Teraz nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Tyle lat minęło, a nasza miłość wciąż pozostaje silna. Czy to zbieg okoliczności, że spotkałeś mnie właśnie teraz, przed swoim ślubem? Los stara się nam coś przekazać. Jeszcze nie jest za późno.

Reece popatrzył na nią, a serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Odwzajemniła jego spojrzenie. W jej przezroczystych oczach odbijały się: niebo i ocean. W tych samych oczach skrywała się cała miłość do niego. Czuł się niepewnie jak nigdy w życiu. Czuł, że jest niezdolny do racjonalnego myślenia.

– Chyba powinienem odwołać ślub – powiedział.

– Nie ja będę o tym decydować – odpowiedziała. – Sam powinieneś zajrzeć głęboko w swoje serce.

– W chwili obecnej – powiedział – moje serce podpowiada mi, że to ty jesteś moją jedyną miłością. Jesteś osobą, którą zawsze kochałem.

SpojrzaЕ‚a na niego Ејarliwie.

– Nigdy nie kochałam nikogo innego – powiedziała.

Reece nie był w stanie nic na to poradzić. Nachylił się, a ich usta się spotkały. Poczuł, że świat zatrząsnął się wokół niego. Kiedy odwzajemniła jego pocałunek, zrozumiał, że miłość całkowicie go pochłonęła.

Trwali w tym pocałunku tak długo, że w końcu nie byli w stanie oddychać. Reece pojął, że pomimo tego, że wszystko w nim próbowało się temu sprzeciwić, nigdy nie mógłby poślubić kogoś innego niż Stara.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Gwendolyn stała na złotym moście. Ściskała jego poręcze i patrzyła w dół na płynącą wartko rzekę. Kaskady wrzały ze złości, wzbijając się coraz wyżej. Nawet tutaj mogła poczuć orzeźwiającą mgiełkę potoku.

– Gwendolyn, kochana.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i zobaczyЕ‚a Thorgrina stojД…cego daleko na brzegu, oddalonego moЕјe o dwadzieЕ›cia stГіp, uЕ›miechniД™tego, wyciД…gajД…cego do niej rД™kД™.

– Chodź do mnie – błagał. – Przejdź przez rzekę.

Ucieszona, że go zobaczyła, Gwen zaczęła iść w jego kierunku – wtem inny głos powstrzymał ją przed powzięciem kolejnych kroków.

– Matko – usłyszała delikatny głos.

Obróciła się i ujrzała chłopca na przeciwległym brzegu. Miał może dziesięć lat, był wysoki, dumny. Miał szerokie ramiona, szlachetny podbródek, silną szczękę i błyszczące, szare oczy. Jak jego ojciec. Był odziany w przepiękną błyszczącą zbroję, wykonaną z materiału, którego nie potrafiła rozpoznać. Broń wisiała mu u pasa. Nawet stąd mogła poczuć jego moc. Moc, która była nie do pokonania.

– Matko, potrzebuję cię – powiedział.

ChЕ‚opiec wyciД…gnД…Е‚ dЕ‚oЕ„, a Gwen udaЕ‚a siД™ w jego kierunku.

Zatrzymała się, spoglądała to na Thora, to na swego syna – każdy z nich wyciągał do niej dłoń. Była zdezorientowana. Nie miała pojęcia, w którą stronę pójść.

Kiedy tak staЕ‚a, most nagle siД™ pod niД… zawaliЕ‚.

Gwendolyn wrzasnД™Е‚a, czujД…c jak opada w stronД™ pЕ‚ynД…cej w dole rzeki.

Wpadła do lodowatej wody, a szalejące wody miotały nią wte i wewte. Wynurzała się, aby zażyć powietrza. Oglądała się za swoim synem i mężem, którzy stali na przeciwległych brzegach wyciągając do niej ręce. Obaj jej potrzebowali.

– Thorgrinie! – krzyknęła.

A po chwili:

– Synu!

Gwen, wrzeszcząc, starała się sięgnąć ich obu – szybko jednak poczuła, że spada w dół wodospadu.

Wrzasnęła kiedy straciła ich z oczu – spadała przez setki stóp, wprost na znajdujące się w dole ostre skały.

Gwendolyn obudziЕ‚a siД™ krzyczД…c.

RozejrzaЕ‚a siД™ wokГіЕ‚, pokryta zimnym potem, zdezorientowana, zastanawiajД…c siД™, gdzie siД™ znajduje.

Powoli zdała sobie sprawę, że leży w łóżku, w przyćmionej zamkowej komnacie. Pochodnie migotały tuż przy ścianach. Mrugnęła kilka razy, starając się pojąć co się właśnie stało, wciąż oddychała z trudem. Powoli zaczynała rozumieć, że był to tylko sen. Straszny sen.

Kiedy oczy Gwen przywykЕ‚y do Е›wiatЕ‚a, zauwaЕјyЕ‚a kilkoro opiekunГіw znajdujД…cych siД™ w jej pokoju. RozpoznaЕ‚a IlleprД™ oraz Selese, ktГіre staЕ‚y po obu jej bokach i robiЕ‚y jej zimne okЕ‚ady na rД™kach i nogach. Selese delikatnie otarЕ‚a jej czoЕ‚o.

– Ciiii… – uspokajała ją Selese. – To był tylko zły sen, pani.

Gwendolyn poczuЕ‚a, Ејe ktoЕ› Е›ciska jej dЕ‚oЕ„, rozejrzaЕ‚a siД™, a jej serce ucieszyЕ‚o siД™ na widok Thorgrina. KlД™czaЕ‚ przy jej boku, trzymajД…c jД… za rД™kД™. Jego oczy rozpromieniЕ‚y siД™ z radoЕ›ci na widok tego, Ејe siД™ obudziЕ‚a.

– Kochana, – powiedział – nic ci nie jest.

Gwendolyn mrugnęła, starając się dojść do tego, gdzie się znajduje, dlaczego jest w łóżku i co robią tu ci wszyscy ludzie. Po chwili, kiedy spróbowała się poruszyć, poczuła ogromny ból brzucha – wtedy sobie przypomniała.

– Moje dziecko! – krzyknęła, po czym zastygła. – Gdzie on jest? Czy chłopiec żyje?

Gwen w panice próbowała odczytać, co mówią znajdujące się wokół niej twarze. Thor mocno ścisnął jej rękę i uśmiechnął się szeroko – już wiedziała, że wszystko jest w porządku. Ten uśmiech uspokajał ją przez całe życie.

– Tak, żyje  – odpowiedział Thor. – Dzięki bogu. I Ralibarowi. Ralibar w samą porę przyniósł was tutaj.

– Jest w pełni zdrów – dodała Selese.

Nagle krzyk przeszyЕ‚ powietrze. Gwendolyn rozejrzaЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a nadchodzД…cД… IlleprД™, trzymajД…cД… w ramionach pЕ‚aczД…ce zawiniД…tko.

Serce Gwendolyn odetchnęło z ulgą, a jej twarz pokryła się łzami. Zaczęła spazmatycznie płakać, szlochała na widok małego. Poczuła taką ulgę, łzy radości napływały jej do oczu. Dziecko żyło. Ona również. Jakoś udało im się przetrwać ten straszny koszmar.

Nigdy w swoim Ејyciu nie byЕ‚a bardziej wdziД™czna losowi.

Illepra pochyliЕ‚a siД™ i poЕ‚oЕјyЕ‚a dziecko na klatce piersiowej Gwen.

Gwendolyn usiadła, popatrzyła w dół, przyglądając się dziecięciu. Kiedy go dotknęła, kiedy poczuła jego ciężar, jego zapach, kiedy zobaczyła jak wygląda, poczuła się jak nowo narodzona. Kołysała go, mocno trzymając go w ramionach. Cały czas był opatulony w tkaninę. Gwen poczuła przypływ miłości do tego malca, miłości połączonej z wdzięcznością. Ledwie potrafiła w to uwierzyć  – miała dziecko.

Kiedy synek znalazł się w jej ramionach, przestał nagle płakać. Stał się bardzo spokojny, odwrócił się, otworzył oczy i spojrzał wprost na nią.

Gwen doznała wstrząsu, który przeszedł przez jej ciało kiedy ich oczy się spotkały. Dziecko miało oczy Thora – szare i błyszczące – wdawały się pochodzić z innego wymiaru. Wgapiały się w nią. Ona zaś odwzajemniała to spojrzenie. Gwendolyn czuła jakby znała go już wcześniej. Jakby znała go od zawsze.

W tym momencie Gwen wiedziaЕ‚a, Ејe Е‚Д…czy ich silna wiД™Еє. WiД™Еє silniejsza niЕј wszystkie, ktГіre nawiД…zaЕ‚a dotychczas w Ејyciu. ChwyciЕ‚a go mocno i przysiД™gЕ‚a, Ејe nigdy go nie opuЕ›ci. PГіjdzie za nim w ogieЕ„.

– Jest do ciebie podobny, moja pani – powiedział Thor, uśmiechając się i spoglądając na nią.

Gwen również się uśmiechnęła, płacząc, pełna silnych emocji. Nigdy w swoim życiu nie była tak szczęśliwa. Była to jedyna rzecz, której zawsze pragnęła, być z Thorgrinem i ich dzieckiem.

– Ma twoje oczy – odpowiedziała Gwen.

– Nie ma jeszcze imienia – zauważył Thor.

– Może powinniśmy nazwać go na twoją cześć – Gwendolyn zwróciła się do Thora.

Thor stanowczo pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nie, on jest synem swojej matki. Nosi twoje cechy. Prawdziwy wojownik powinien nosić w sobie ducha swojej matki i umiejętności swojego ojca. Obie te rzeczy muszą mu służyć. Odziedziczy po mnie umiejętności, imię natomiast powinien mieć po tobie.

– Co więc proponujesz? – zapytała.

Thor pomyЕ›laЕ‚.

– Jego imię powinno brzmieć podobnie do twojego. Syn Gwendolyn powinien mieć na imię… Guwayne.

Gwen uЕ›miechnД™Е‚a siД™. Od razu spodobaЕ‚ jej siД™ dЕєwiД™k tego imienia.

– Guwayne – powiedziała. – Podoba mi się.

Gwen uЕ›miechnД™Е‚a siД™ szeroko i mocno przytuliЕ‚a swoje dziecko.

– Guwayne – powtórzyła patrząc na małego.

Guwayne odwrócił się i ponownie otworzył oczy. Patrzył wprost na nią, mogłaby przysiąc, że widziała jak się uśmiecha. Wiedziała, że był na to za mały, ale widziała przebłysk czegoś, co, jak czuła, miało pokazać, że spodobało mu się to imię.

Selese pochyliła się by posmarować maścią usta Gwen, a następnie dać jej coś do picia, gęsty, ciemny płyn. Gwen natychmiastowo ożywiła się. Czuła, że powoli dochodzi do siebie.

– Jak długo tu jestem? – zapytała.

– Spałaś prawie przez dwa dni, moja pani – odrzekła Illepra. – Od czasu wielkiego zaćmienia.

Gwen zamknęła oczy i sobie przypomniała. Wszystko natychmiast do niej wróciło. Pamiętała zaćmienie, grad, trzęsienie ziemi… Nigdy wcześniej niczego takiego nie widziała.

– Narodzinom naszego dziecka towarzyszyły wielkie znaki – rzekł Thor. – Były widoczne w całym królestwie. Wieść o jego przyjściu na świat dotarła już nawet w najdalsze strony kraju.

Kiedy Gwen mocno tuliЕ‚a chЕ‚opca, poczuЕ‚a wszechogarniajД…ce ciepЕ‚o, wiedziaЕ‚a, Ејe nie jest to zwyczajny chЕ‚opiec. ZastanawiaЕ‚a siД™ jakie siЕ‚y drzemiД… w jego ЕјyЕ‚ach.

SpojrzaЕ‚a na Thora zastanawiajД…c siД™, czy chЕ‚opiec rГіwnieЕј jest druidem.

– Byłeś tu przez cały czas? – zapytała Thora, kiedy zrozumiała, że cały ten czas trwał przy jej boku. Poczuła do niego ogromną wdzięczność.

– Tak, moja pani. Przyszedłem, jak tylko usłyszałem. Jedynie ostatnią noc spędziłem przy Jeziorze Smutków, modląc się o twój powrót do zdrowia.

Gwen znów zalała się łzami. Nie była w stanie kontrolować swoich emocji. Nigdy nie była tak szczęśliwa; trzymając to dziecko, czuła się kompletna. Było to uczucie, którego w życiu się nie spodziewała.

Niestety Gwen przypomniaЕ‚a sobie tД™ pamiД™tnД… chwilД™ w NibyЕ›wiecie, kiedy to zostaЕ‚a zmuszona do dokonania wyboru. ЕљcisnД™Е‚a Thora za rД™kД™ i jednoczeЕ›nie mocno przytuliЕ‚a syna. Obaj sД… blisko niej, chciaЕ‚a, aby zostali z niД… na zawsze.

Ale wiedziała, że jeden z nich będzie musiał umrzeć. Płakała.

– Co się stało kochana? – zapytał w końcu Thor.

Gwen potrząsnęła głową, nie mogąc mu o niczym powiedzieć.

– Nie martw się – powiedział. – Twoja matka wciąż żyje. Jeśli to jest powód, dla którego płaczesz.

Nagle jej siД™ przypomniaЕ‚o.

– Jest ciężko chora – dodał Thor. – Jednak wciąż masz czas, aby ją zobaczyć.

Gwen wiedziała, że musi to uczynić.

– Muszę się z nią spotkać – powiedziała. – Natychmiast mnie do niej zabierz.

– Pani, czy jesteś pewna? – zapytała Selese.

– W twoim stanie nie powinnaś się ruszać, pani – dodała Illepra. – Twój poród był bardzo nietypowy, powinnaś odpoczywać. Masz szczęście, że żyjesz.

Gwen zdecydowanie potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД….

– Chcę zobaczyć swoją matkę zanim umrze. Zabierz mnie do niej. Natychmiast.




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Godfrey siedział w karczmie pośrodku długiego drewnianego stołu, w każdej dłoni trzymając kufel wyśmienitego ale. Śpiewał wraz z potężną grupą MacGilów i McCloudów co rusz stukając się z nimi kuflami. Wszyscy kołysali się w przód i w tył, uderzając się w szklanice, aby podkreślić każdą zwrotkę. Piwo wylewało się na ręce i stoły. Godfreyowi było to jednak obojętne. Był bardzo pijany, podobnie jak każdej innej nocy ostatnimi czasy, i czuł się z tym bardzo dobrze.

Po jego bokach siedzieli Akorth i Fulton. Goodfrey rozglądał się wokół i czuł ogromną satysfakcję widząc, że przy stołach zasiadają dziesiątki MacGilów i McCloudów – wcześniejsi wrogowie zebrali się razem podczas zabawy, którą udało mu się zorganizować. Zajęło mu to kilka dni przeczesywania Pogórza, aby dotrzeć do tego miejsca. Na początku ludzie podchodzili do tego z dystansem, jednak gdy Godfrey wytoczył kilka beczek ale, gdy pojawiły się kobiety, mężczyźni zaczęli przychodzić.

Zaczęło się od kilku mężczyzn, ostrożnie spoglądających w swoim kierunku, zasiadających po przeciwnych stronach sali. Jednak gdy Godfrey postanowił o spakowaniu karczmy i przeniesieniu jej na ten szczyt Pogórza, mężczyźni rozluźnili się i zaczęli ze sobą rozmawiać. Godfrey wiedział, że nic innego nie łączy mężczyzn tak, jak strumień darmowego ale.

Tym co sprawiło, że puściły im hamulce, że zaczęli zachowywać się jak bracia, był moment, w którym Godfrey wprowadził kobiety. Chłopak musiał użyć swoich znajomości po obu stronach Pogórza, aby opustoszyć wszystkie burdele w okolicy i oczywiście szczodrze wynagrodzić wszystkie obecne panie. Teraz sala była nimi wypełniona, siedziały głównie na kolanach żołnierzy, którym bardzo się to podobało. Dobrze opłacone kobiety były zadowolone, mężczyźni byli zadowoleni, więc cała sala wypełniła się radością i toastami, Mężczyźni zaś przestali skupiać się na sobie, zamiast tego zajmując się piciem i kobietami.

Noc stawała się coraz ciemniejsza, a Godfrey co chwila podsłuchiwał rozmowy, z których mógł wnioskować, że MacGilowie i McCloudowie zaczynają traktować się przyjacielsko. Zaczęli nawet umawiać się na wspólny patrol. Właśnie taki rodzaj więzi między nimi poleciła mu osiągnąć jego siostra. Godfrey był dumny, że udało mu się tego dokonać. Podobał mu się również sam sposób dojścia do celu – jego policzki były coraz bardziej czerwone od spożytego alkoholu. Zauważył, że w ale McCloudów było coś innego, piwo po tej stronie Pogórza było mocniejsze i od razu uderzało do głowy.

Godfrey wiedział, że istnieje wiele sposobów na wzmocnienie armii, na zjednoczenie ludzi i na dowodzenie. Polityka była jednym z nich, powołanie jednostki zarządzającej – innym, egzekwowanie prawa kolejnym. Jednak żadna z tych metod nie trafiała do serc tych ludzi. Godfrey, przy wszystkich swoich wadach, doskonale widział jak dotrzeć do zwykłego człowieka. Bo sam był zwykłym człowiekiem. Należał wprawdzie do królewskiego rodu, jednak jego serce zawsze solidaryzowało się z masami. Posiadał pewną mądrość osób urodzonych na ulicy, mądrość, której wszyscy ci rycerze w lśniących zbrojach nigdy nie posiądą. Oni byli ponad tym wszystkim. I Godfrey podziwiał ich za to. Jednak zrozumiał, że to właśnie on, Godfrey, ma nad nimi przewagę dzięki temu, że kiedyś był częścią takiego świata. Dało mu to inną perspektywę, inny sposób patrzenia na ludzi – a czasami konieczne są obie perspektywy, aby w pełni zrozumieć potrzeby ludu. Koniec końców, największe pomyłki jakich dopuszczali się Królowie, zawsze wynikały z tego, że nie pozostawali oni w kontakcie z ludem.

– McCloudowie jednak umieją pić – powiedział Akorth.

– Oj, nie zawodzą – dodał Fulton, kiedy dwa kolejne kufle ślizgiem pojawiły się przed nimi.

– To piwo jest za mocne – rzekł Akorth, bekając przy tym doniośle.

– Jakoś nie tęsknię za naszym lokalnym – odpowiedział Fulton.

Godfrey dostał kuksańca w żebra, rozejrzał się wokół i zobaczył, że niektórzy spośród McCloudów kołyszą się za mocno, śmieją za głośno i są naprawdę pijani, podobnie jak rozpieszczane przez nich kobiety. Godfrey zrozumiał, że McCloudowie są zdecydowanie bardziej nieokrzesani niż MacGilowie. MacGilowie byli szorstcy, ale McCloudowie… było w nich coś takiego… coś dzikiego. Kiedy swoim okiem eksperta przeanalizował sytuację w sali, zobaczył, że McCloudowie ściskają swoje kobiety nieco za mocno, uderzają się kuflami ze zbyt dużą siłą, że szturchają się łokciami w sposób zbyt gwałtowny. Było w tych ludziach coś, co sprawiało, że Godfrey czuł się przy nich nerwowo i to pomimo tych wszystkich dni, które spędził w ich towarzystwie. Z jakiegoś powodu, nie potrafił całkowicie zaufać tym ludziom. A im więcej czasu z nimi spędzał, tym lepiej rozumiał dlaczego oba te rody trzymają się od siebie z daleka. Zastanawiał się czy kiedykolwiek mógłby zostać jednym z nich.

Pijaństwo osiągnęło swój szczyt. Wokół krążyło dwa razy więcej kufli niż dotychczas. Jednak McCloudowie nie zwalniali tempa, jak w takim momencie zwykli czynić żołnierze. Co więcej, zaczęli pić jeszcze więcej, dużo za dużo. Godfrey, wbrew swojej naturze, stał się nieco zdenerwowany.

– Czy sądzisz, że mężczyzna może wypić za dużo? – zapytał Akortha.

Akorth zaЕ›miaЕ‚ siД™ z drwinД… w gЕ‚osie.

– Cóż za pruderyjne pytanie! – odparł bez chwili zastanowienia.

– Co ci się stało? – zapytał Fulton.

Jednak Godfrey bacznie obserwowaЕ‚ jak jeden z McCloudГіw, tak pijany, Ејe ledwie widziaЕ‚ na oczy, wpadЕ‚ na grupkД™ swoich kolegГіw, przewracajД…c ich wszystkich z hukiem.

Przez chwilę w sali zapadła cisza, wszyscy odwrócili się, by zobaczyć grupkę leżących na podłodze żołnierzy.

Ci jednak szybko siД™ podnieЕ›li krzyczД…c radoЕ›nie, Е›miejД…c siД™ i wiwatujД…c. Godfreyowi ulЕјyЕ‚o, Ејe zabawa trwaЕ‚a dalej.

– Nie sądzisz, że mają już dość? – zapytał Godfrey, zaczynając się zastanawiać czy to wszystko nie było przypadkiem złym pomysłem.

Akorth spojrzaЕ‚ na niego z niedowierzaniem.

– Dość? – zapytał. – A co to w ogóle znaczy?

Godfrey zauważył, że sam bełkotał, a jego umysł nie był tak bystry jakby sobie tego życzył. Pomimo wszystko, ciągle wydawało mu się, że zaczyna się tu dziać coś złego. Że coś jest nie tak. Zachowania były zbyt intensywne, a biesiadnicy zaczynali tracić nad sobą kontrolę.

– Precz z łapami – nagle ktoś wrzasnął. – Ona jest moja!

Ton tego gЕ‚osu byЕ‚ zЕ‚owrogi i niebezpieczny. Kiedy dЕєwiД™k dotarЕ‚ do Godfreya, ten siД™ odwrГіciЕ‚.

Po drugiej stronie sali ЕјoЕ‚nierz MacGilГіw staЕ‚ wyprostowany, kЕ‚ГіcД…c siД™ z jednym z McCloudГіw. McCloud pochwyciЕ‚ kobietД™, ktГіra siedziaЕ‚a na kolanach MacGila, objД…Е‚ jД… ramieniem wokГіЕ‚ talii i pociД…gnД…Е‚ do siebie.

– Była twoja. Teraz jest moja! Znajdź sobie jakąś inną!

Oblicze MacGila zachmurzyЕ‚o siД™. Е»oЕ‚nierz dobyЕ‚ miecza. Charakterystyczny dЕєwiД™k rozniГіsЕ‚ siД™ po sali, sprawiajД…c, Ејe wszystkie gЕ‚owy obrГіciЕ‚y siД™ w jego stronД™.

– Powiedziałem, że jest moja! – krzyknął MacGil.

Jego twarz byЕ‚a teraz caЕ‚kiem czerwona, a wЕ‚osy zmierzwione i polepione od potu. CaЕ‚a sala patrzyЕ‚a na nich przykuta Е›miertelnym tonem wypowiedzi.

Zabawa ustała gwałtownie, w karczmie nastała cisza, a biesiadnicy bo obu stronach sali zamarli, by obserwować rozwój zdarzeń. McCloud, potężny, muskularny mężczyzna, skrzywił się, chwycił kobietę i gwałtownie cisnął nią w bok. Poleciała w tłum, potknęła się i upadła.

McClouda z caЕ‚Д… pewnoЕ›ciД… nie obchodziЕ‚o co siД™ z niД… staЕ‚o. DoЕ›Д‡ oczywistym byЕ‚o, Ејe jedyne na co miaЕ‚ teraz ochotД™ to bГіjka, nie kobieta.

RГіwnieЕј dobyЕ‚ miecza, gotowy do walki.

– Zapłacisz za nią życiem! – powiedział.

Żołnierze z wszystkich stron odsunęli się w tył, tworząc niewielkie pole do walki. Godfrey obserwował narastające napięcie. Wiedział, że musi przerwać tę sytuację, zanim zamieni się ona w otwartą wojnę. Przeskoczył przez stół, ślizgając się po kuflach z piwem, przemknął korytarzem i wbiegł w sam środek pola oczyszczonego do walki. Prosto pomiędzy tę dwójkę. Wyciągnął dłonie, aby ich rozdzielić.

– Panowie! – zawołał bełkocząc nieco. Starał się być skupiony, zmusić swój umysł do trzeźwego myślenia. Żałował jednocześnie, że dał się upić tak bardzo.

– Wszyscy jesteśmy ludźmi! – krzyknął. – Stanowimy wspólnotę! Jedną armię! Walka jest tu niepotrzebna! Wokół jest wiele kobiet! Żaden z was zapewne nie chciał doprowadzić do tej sytuacji!

Godfrey spojrzaЕ‚ na MacGila, ktГіry staЕ‚ tam krzywiД…c siД™ i trzymajД…c swГіj miecz.

– Jeśli przyzna, że to jego wina, przyjmę jego przeprosiny – powiedział MacGil.

McCloud byЕ‚ nieco skoЕ‚owany, po chwili jego wyraz twarzy staЕ‚ siД™ Е‚agodniejszy, aЕј ostatecznie uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– W takim razie przepraszam! – McCloud wykrzyczał, wyciągając swoją lewą rękę.

Godfrey odsunД…Е‚ siД™. MacGil ostroЕјnie uЕ›cisnД…Е‚ wyciД…gniД™tД… dЕ‚oЕ„.

Kiedy mД™ЕјczyЕєni wymieniali uЕ›cisk, McCloud zmiaЕјdЕјyЕ‚ rД™kД™ MacGila, szarpnД…Е‚ go w swoim kierunku, a nastД™pnie uniГіsЕ‚ miecz i wbiЕ‚ go prosto w jego klatkД™ piersiowД….

– Przepraszam, – dodał – że nie zabiłem cię wcześniej! Szmato MacGilów!

MacGil padЕ‚ na ziemiД™, bezwЕ‚adnie, krew rozlaЕ‚a siД™ wokГіЕ‚ niego.

ByЕ‚ martwy.

Godfrey był zszokowany. Znajdował się raptem stopę od nich, nie mógł wprawdzie pomóc, ale w pewien sposób czuł, że to jego wina. Zachęcił MacGila, aby ten opuścił swoją broń, to on starał się doprowadzić do rozejmu. Został zdradzony przez tego McClouda, zrobiono z niego głupca na oczach jego własnych ludzi.

Godfrey nie myЕ›laЕ‚ jasno, byЕ‚ pijany jak bela, jednak coЕ› w nim pД™kЕ‚o.

Jednym szybkim ruchem, schyliЕ‚ siД™, pochwyciЕ‚ miecz martwego MacGila, podszedЕ‚ do McClouda i dЕєgnД…Е‚ go prosto w serce.

McCloud spojrzaЕ‚ w bok, otworzyЕ‚ szeroko oczy, nastД™pnie zsunД…Е‚ siД™ na ziemiД™, martwy, z mieczem, ktГіry wciД…Еј tkwiЕ‚ w jego klatce.

Godfrey spojrzał w dół na swoje skrwawione dłonie i nie potrafił uwierzyć w to, co właśnie zrobił. Był to pierwszy raz kiedy zabił człowieka własnymi rękami. Nigdy nie sądził, że jest do tego zdolny.

Nie planował go zabić, nawet tego porządnie nie przemyślał. Coś tkwiło głęboko w nim. Zawładnęła nim jakaś część niego samego, część, która zapragnęła zemsty za krzywdy.

Sala nagle pogrążyła się w chaosie. Ze wszystkich stron dało się słyszeć krzyki, mężczyźni atakowali się we wściekłości. Przestrzeń wypełniły odgłosy uderzających o siebie mieczy. W pewnym momencie Akorth popchnął Godfreya mocno do przodu, sprawiając, że jego głowa uniknęła spotkania ze zbliżającym się mieczem.

Inny żołnierz – Godfrey nie pamiętał kto to był i dlaczego to zrobił – chwycił go i rzucił nim wzdłuż stołu wypełnionego po brzegi piwem. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętał Godfrey było to, jak leci wzdłuż drewnianej ławy, uderzając po kolei w każdy kufel ale, aż wreszcie spada na ziemię, waląc o nią głową i jedyne czego pragnie, to być gdziekolwiek, byle nie tutaj.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Gwendolyn siedziała na wózku inwalidzkim, trzymając Guwayne’a w ramionach. Oczekiwała, aż sługa otworzy drzwi, a Thor wwiezie ją do komnaty swojej chorej matki. Strażnicy Królowej pochylili głowy i odsunęli się na bok. Gwen przytuliła dziecko mocniej, kiedy wchodzili do ciemnego pokoju. Było tu cicho i duszno. Pochodnie migotały na każdej ze ścian. Wydawało się, że w powietrzu czai się śmierć.

Guwayne, pomyЕ›laЕ‚a. Guwayne. Guwayne.

Powtarzała imię w myślach, wciąż i na nowo, starając skupić się na czymś innym niż jej umierająca matka. Kiedy o nim myślała, czuła się dużo lepiej, to imię sprawiało, że ogarniało ją ciepło. Guwayne. Cudowne dziecko. Kochała go bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić.

Gwen chciała, aby jej matka ujrzała go, zanim umrze. Chciała, aby matka była z niej dumna. Gwen pragnęła jej błogosławieństwa. Musiała to przyznać. Pomimo ich wyboistej przeszłości, Gwen potrzebowała pokoju i porozumienia w ich relacji. Zanim matka umrze. Była teraz w delikatnym stanie, a świadomość, że przez ostatnie miesiące zbliżyły się do siebie, sprawiała, że Gwen czuła się jeszcze bardziej zrozpaczona.

Jej serce ścisnęło się, kiedy drzwi się za nią zatrzasnęły. Rozejrzała się po pokoju i ujrzała dziesiątki sług stojących w pobliżu matki. Ludzi ze starej gwardii, których potrafiła rozpoznać, którzy opiekowali się także jej ojcem. Komnata była nimi wypełniona. Czuwali przy umierającej. Przy boku matki stała oczywiście Hafold, jej wierna służka do samego końca. Trzymała przy niej straż, nie pozwalając nikomu zbliżyć się zbyt blisko, podobnie jak zwykła to czynić przez całe swoje życie.

Kiedy Thor podjechał z Gwendolyn blisko matki, córka chciała wstać, pochylić się nad starą Królową i ją uściskać. Jej ciało wciąż jednak było całe obolałe – będąc w tym stanie, nie potrafiła tego uczynić.

Zamiast tego wyciД…gnД™Е‚a swojД… dЕ‚oЕ„ i ujД™Е‚a matkД™ za nadgarstek, byЕ‚ zimny w dotyku.

Kiedy to uczyniła, jej rodzicielka, leżąc dotychczas nieprzytomna, powoli otworzyła jedno oko. Wyglądała na zaskoczoną i uradowaną na widok Gwen. Niespiesznie otworzyła drugie oko, a następnie usta. Chciała przemówić.

Próbowała wypowiedzieć słowa, jednak miast tego dało się słyszeć jedynie sapanie. Gwen nie mogła jej zrozumieć.

Matka odchrzД…knД™Е‚a i skinД™Е‚a na Hafold.

Ta natychmiast siД™ pochyliЕ‚a, przyЕ‚oЕјyЕ‚a ucho blisko ust KrГіlowej.

– Tak moja pani? – zapytała Hafold.

– Odeślij wszystkich. Chcę zostać sama z moją córką i Thorgrinem.

Hafold spojrzała przelotnie na Gwen, wydawał się być jej niechętna, następnie odpowiedziała – Jak sobie życzysz, pani.

Hafold natychmiast zebraЕ‚a wszystkich, a nastД™pnie wyprowadziЕ‚a ich przez drzwi; po czym wrГіciЕ‚a i zajД™Е‚a swД… pozycjД™ u boku KrГіlowej.

– Sama – Królowa powtórzyła i spojrzała wymownie na Hafold.

Hafold popatrzyЕ‚a w dГіЕ‚ zaskoczona, nastД™pnie z zazdroЕ›ciД… rzuciЕ‚a okiem na Gwen i gwaЕ‚townie wyszЕ‚a z komnaty, stanowczo zamykajД…c za sobД… drzwi.

Gwen siedziała z Thorem, czuła ulgę, że wszyscy sobie poszli. Ciężki całun śmierci wciąż wisiał w powietrzu. Gwendolyn czuła go cały czas – już niedługo matki z nią nie będzie.

KrГіlowa Е›cisnД™Е‚a dЕ‚oЕ„ Gwen, a ta odwzajemniЕ‚a ten uЕ›cisk. Matka uЕ›miechnД™Е‚a siД™, a Е‚za spЕ‚ynД™Е‚a jej po policzku.

– Cieszę się, że cię widzę – powiedziała. Czy raczej wyszeptała. Jej słowa były ledwie słyszalne.

Gwen czuła, że chce jej się płakać, jak mogła, starała się być silna, starała się oszczędzić matce łez. Jednak nie potrafiła się opanować. Łzy nagle same zaczęły płynąć.

– Matko – powiedziała. – Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Za wszystko.

Gwen czuła ogromny żal, że w życiu nie były ze sobą bliżej. Nigdy nie potrafiły się zrozumieć. Ich osobowości zawsze się ze sobą ścierały, nigdy nie postrzegały rzeczy w ten sam sposób. Gwen było przykro, że ich relacja wyglądała w ten sposób, nawet jeśli nie była osobą, którą należało za to winić. Pragnęła, spoglądając w przeszłość, aby istniało coś, co mogła powiedzieć bądź zrobić, aby sprawy potoczyły się inaczej. Jednak te kobiety zawsze były po dwóch różnych stronach barykady, niezależnie od sytuacji, o którą chodziło. I wydawało się, że żaden wysiłek, z którejkolwiek ze stron, nie był w stanie tego zmienić. Były po prostu dwiema całkowicie różniącymi się od siebie istotami, które utknęły w tej samej rodzinie, które utknęły w relacji matka-córka. Gwen nigdy nie była córką, której pragnęła jej matka, a Królowa nigdy nie była matką, jakiej życzyłaby sobie Gwen. Gwen zastanawiała się dlaczego świat połączył je ze sobą.

KrГіlowa skinД™Е‚a gЕ‚owД…, a Gwendolyn wiedziaЕ‚a, Ејe matka jД… rozumie.

– To ja przepraszam – odpowiedziała. – Jesteś wyjątkową córką. I wyjątkową Królową. Dużo wspanialszą Królową niż ja kiedykolwiek byłam. I dużo wspanialszym władcą, niż kiedykolwiek był twój ojciec. Byłby z ciebie dumny. Zasługujesz na lepszą matkę niż ta, którą jestem ja.

Gwen otarЕ‚a Е‚zy.

– Byłaś doskonałą matką.

Matka potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД….

– Byłam dobrą Królową. I oddaną żoną. Ale nie byłam dobrą matką. A przynajmniej nie dla ciebie. Myślę, że widziałam w tobie zbyt dużo siebie. To mnie przerażało.

Gwen ścisnęła jej rękę. Płakała. Pragnęła, aby dano im więcej czasu dla siebie, aby ta rozmowa odbyła się o wiele wcześniej. Teraz, kiedy była Królową, kiedy obie były starsze, i kiedy miała dziecko, Gwen pragnęła, aby matka była przy niej. Chciała móc korzystać z jej rad. Ironicznie, moment, w którym najbardziej pragnęła jej przy sobie, był czasem, w którym nie mogła jej mieć.

– Mamo, chciałabym, abyś poznała moje dziecko. Mojego syna. Oto Guwayne.

Królowa, zaskoczona, otworzyła szeroko oczy, uniosła głowę nad poduszkami, spojrzała w dół i dopiero teraz dostrzegła, że Gwen trzyma na rękach Guwayne’a.

KrГіlowa westchnД™Е‚a, podniosЕ‚a siД™ nieco bardziej, a nastД™pne wybuchЕ‚a pЕ‚aczem.

– Och Gwendolyn – powiedziała. – To najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam.

Wyciągnęła rękę i dotknęła Guwayne’a, położyła dłonie na jego czole, a kiedy to uczyniła, załkała jeszcze mocniej.

NastД™pnie odwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a na Thora.

– Będziesz dobrym ojcem – powiedziała. – Mój mąż cię uwielbiał. Zaczynam rozumieć dlaczego. Myliłam się co do ciebie. Wybacz mi. Cieszę się, że jesteś z Gwendolyn.

Thor uroczyЕ›cie skinД…Е‚ gЕ‚owД…, wyciД…gnД…Е‚ rД™kД™ i chwyciЕ‚ KrГіlowД… za ramiД™. Ona rГіwnieЕј wyciД…gnД™Е‚a do niego dЕ‚oЕ„.

– Nie mam czego wybaczać – powiedział.

KrГіlowa spojrzaЕ‚a na Gwendolyn, a jej oczy znГіw staЕ‚y siД™ twarde. Gwen zobaczyЕ‚a w nich nagЕ‚Д… zmianД™, zobaczyЕ‚a, Ејe wraca stara KrГіlowa.

– Staniesz teraz w obliczu wielu prób – powiedziała matka. – Cały czas starałam się je kontrolować. Wciąż mam wszędzie swoich ludzi. Obawiam się o ciebie.

Gwendolyn poklepaЕ‚a jД… po dЕ‚oni.

– Matko, nie martw się tym teraz. To nie czas na sprawy państwa.

Matka pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Zawsze jest czas na sprawy państwa. A teraz przede wszystkim. Pogrzeby, nie zapominaj, są sprawami państwa. Nie są wydarzeniami rodzinnymi, a politycznymi.

KrГіlowa kaszlaЕ‚a przez dЕ‚ugi czas, a nastД™pnie odetchnД™Е‚a gЕ‚Д™boko.

– Nie pozostało mi wiele czasu, więc słuchaj uważnie – powiedziała, a jej głos stawał się coraz słabszy. – Weź sobie moje słowa do serca. Nawet jeśli nie masz ochoty ich usłyszeć.

Gwen nachyliЕ‚a siД™ bliЕјej i uroczyЕ›cie skinД™Е‚a gЕ‚owД….

– Cokolwiek powiesz matko.

– Nie ufaj Tirusowi. Zdradzi cię. Nie ufaj jego ludziom. Ci MacGilowie nie są jednymi z nas. Łączy ich z nami jedynie nazwisko. Nie zapominaj o tym.

Matka zaczęła sapać, próbując złapać oddech.

– McCloudom również nie ufaj. Nie wyobrażaj sobie, że będziesz żyć z nimi w pokoju.

Matka sapaЕ‚a, a Gwen zastanawiaЕ‚a siД™ nad jej sЕ‚owami, starajД…c siД™ pojД…Д‡ ich gЕ‚Д™bsze znaczenie.

– Dbaj, aby twoja armia była silna, a obrona jeszcze silniejsza. Im mocniej zdasz sobie sprawę z tego, że pokój to iluzja, tym dłużej uda ci się go zachować.

Matka znГіw dyszaЕ‚a. Przez dЕ‚ugi czas. ZamknД™Е‚a oczy. Serce Gwen krwawiЕ‚o, gdy patrzyЕ‚a jak wiele wysiЕ‚ku kosztujД… jД… te sЕ‚owa.

Z jednej strony, pomyślała Gwen, być może były to tylko słowa umierającej Królowej, która zbyt długo czuła się znużona; z drugiej jednak strony, Gwen nie mogła oprzeć się wrażeniu, jest w tym wszystkim jakaś mądrość. Mądrość, której być może nie chciała przyjąć.

Jej matka znГіw otworzyЕ‚a oczy.

– Twoja siostra, Luanda – wyszeptała. – Chcę, aby była na moim pogrzebie. Jest moją córką. Moją pierworodną.

Gwendolyn westchnД™Е‚a, zaskoczona.

– Uczyniła straszne rzeczy, zasłużyła na wygnanie. Ale okaż jej łaskę, tylko raz. Kiedy będą wsadzać mnie do ziemi, chcę, aby była tutaj. Nie odrzucaj prośby umierającej matki.

Gwendolyn znów westchnęła, czuła się rozdarta. Chciała sprawić matce przyjemność. Jednak nie chciała pozwolić Luandzie wrócić. Nie po tym co zrobiła.

– Obiecaj mi –  powiedziała matka, ściskając stanowczo dłoń Gwen. – Obiecaj mi.

Ostatecznie Gwendolyn skinęła – nie była w stanie jej odmówić.

– Obiecuję ci, Matko.

Matka westchnД™Е‚a i skinД™Е‚a gЕ‚owД…. ByЕ‚a usatysfakcjonowana, osunД™Е‚a siД™ z powrotem na poduszkД™.

– Matko, – powiedziała Gwen i odchrząknęła – chciałabym, abyś pobłogosławiła moje dziecko.

Matka delikatnie otworzyЕ‚a oczy i spojrzaЕ‚a na niД…, nastД™pnie zamknД™Е‚a je powoli i potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД….

– To dziecko ma wszelkie błogosławieństwa jakich noworodek może tylko potrzebować. Ma również moje, jednak go nie potrzebuje. Zobaczysz córko, że twoje dziecko będzie dużo potężniejsze niż ty, Thorgrin czy ktokolwiek inny, kto narodził się wcześniej, bądź narodzi się później. Wszystko to zostało przepowiedziane lata temu.

Matka dyszaЕ‚a przez dЕ‚ugi czas, a kiedy Gwen wydawaЕ‚o siД™, Ејe skoЕ„czyЕ‚a, kiedy Gwen przygotowywaЕ‚a siД™ juЕј do wyjЕ›cia, matka otworzyЕ‚a oczy po raz ostatni.

– Nie zapominaj czego nauczył cię ojciec – powiedziała, jej głos był tak słaby, że ledwie mogła mówić. – Czasem w królestwie największy pokój panuje podczas wojny.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Steffen galopował w dół zakurzoną drogą, kierując się na wschód od Królewskiego Dworu. Jego podróż trwała już kilka dni. Podążały za nim dziesiątki członków Królewskiej Straży. Czuł się zaszczycony, że to właśnie jemu Królowa powierzyła tę misję i był w pełni zdeterminowany, aby należycie ją wypełnić. Steffen jeździł od miasta do miasta z karawaną królewskich powozów. Każdy z nich wypełniony był złotem, srebrem, królewskimi monetami, kukurydzą, pszenicą, różnymi zapasami i materiałami budowlanymi wszelkiego rodzaju. Królowa postanowiła przynieść pomoc do wszystkich małych wiosek Kręgu, aby również one mogły się odbudować. To właśnie w Steffenie dostrzegła odpowiednią osobę, której należy powierzyć tę misję.

Steffen odwiedził już wiele wiosek, w imieniu Królowej rozdzielił wiele wagonów pełnych towarów. Robił to bardzo dokładnie, starając się jak najlepiej rozdysponować je pomiędzy wioski i rodziny, które najbardziej ich potrzebowały. Był dumny widząc radość na twarzach ludzi, kiedy rozdawał im towary i przydzielał pracowników, którzy mieli pomóc w odbudowie wiosek znajdujących się w okolicy Królewskiego Dworu. Wioska po wiosce, wszystko w imieniu Gwendolyn. Steffen pomagał odbudować wiarę w potęgę Królowej, w możność odbudowy Kręgu. Po raz pierwszy w życiu ludzie nie zwracali uwagi na jego wygląd, patrzyli na niego z szacunkiem, jak na normalnego człowieka. Pokochał to uczucie. Ludzie również mieli poczucie, że Królowa o nich nie zapomniała, Steffen zaś był szczęśliwy mogąc brać udział w przedsięwzięciu, które sprawiało, że lud jeszcze bardziej kochał Królową i czuł się jej oddany. Niczego więcej nie pragnął.

Los chciał, że, po odwiedzeniu wielu wsi, trasa wyznaczona przez Królową zawiodła Steffena do jego własnej wioski, do miejsca w którym się wychował. Steffen poczuł strach, pewne ukłucie w żołądku, kiedy zobaczył, że jego osada jest następna na liście. Chciał zawrócić, zrobić cokolwiek, aby tylko tego uniknąć.

Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Przysiągł Gwendolyn, że wypełni jej rozkazy, na szali leżał więc jego honor – musiał spełnić swój obowiązek, nawet jeśli wiązało się to z powrotem do miejsca, które widywał w największych koszmarach. Było to miejsce, w którym mieszkali wszyscy ludzie, których znał jako dziecko, ludzie, którzy czerpali ogromną przyjemność z dręczenia go i szydzenia ze sposobu w jaki został ukształtowany. Ludzie, którzy sprawili, że przez całe życie odczuwał wstyd z powodu tego, kim jest. Kiedy stamtąd odszedł, przysiągł sobie, że już nigdy tu nie wróci, że nigdy nie ujrzy już swojej rodziny. Teraz, o ironio, przywiodła go tu jego misja, podczas której w imieniu Królowej miał rozdać im wszelkie towary, których mogą potrzebować. Los bywa jednak okrutny.

Steffen wjechał na grzbiet góry i pierwszy raz od dawna ujrzał swoją osadę. W żołądku wszystko mu się przewracało. Wystarczyło, aby tylko zobaczył to miejsce, a od razu poczuł, że jest mniej wart. Zaczynał kurczyć się w sobie, czołgać w środku własnego ciała, było to uczucie, którego szczerze nienawidził. A przecież jeszcze przed chwilą czuł się tak wspaniale, lepiej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Szczególnie teraz, mając tę pozycję, będąc w tym otoczeniu. Teraz, kiedy odpowiadał przed samą Królową. Jednak kiedy zobaczył to miejsce, wróciły wspomnienia, dotyczące tego w jaki sposób ludzie traktowali go wcześniej. Nienawidził tego uczucia.

Czy ci wszyscy ludzie wciД…Еј tu mieszkali? ZastanawiaЕ‚ siД™. Czy wciД…Еј byli tak okrutni, jak zazwyczaj. MiaЕ‚ jedynie nadziejД™, Ејe nie.

Jeśli Steffen natrafi tu na swoją rodzinę, co im powie? Co oni mu powiedzą? Czy będą z niego dumni, kiedy zobaczą jaki urząd piastuje? Osiągnął w swoim życiu więcej niż ktokolwiek z jego rodziny, niż ktokolwiek z wioski. Był jednym z najważniejszych doradców Królowej, był członkiem małej królewskiej rady. Będą zdumieni słysząc co udało mu się osiągnąć. Ostatecznie będą musieli przyznać, że mylili się co do niego. Że wcale nie był nic nie warty.

Steffen miał nadzieję, że może właśnie w ten sposób potoczą się sprawy. Może wreszcie jego rodzina będzie go podziwiać, może zyska wśród swych ludzi szacunek.

Steffen i jego królewska karawana zatrzymali się przed bramami tej niewielkiej osady. Steffen nakazał wszystkim zatrzymać się.

OdwrГіciЕ‚ siД™ przodem do swoich ludzi, do dziesiД…tek ЕјoЕ‚nierzy StraЕјy KrГіlewskiej, ktГіrzy czekali na jego rozkazy.

– Poczekacie tutaj na mnie, – krzyknął – poza murami miasta. Nie chcę, aby moi ludzie was zobaczyli. Chcę stawić im czoła w samotności.

– Tak jest, Panie Dowódco – odpowiedzieli.

Steffen zsiadł z konia, chcąc pieszo przebyć resztę drogi do miasta. Nie chciał, aby jego rodzina zobaczyła królewskiego konia, czy królewską świtę. Chciał zobaczyć jak zareagują na jego widok, kiedy zobaczą go takim jaki jest, bez obecnej pozycji czy rangi. Ściągnął nawet królewskie oznaczenia ze swojej nowej odzieży i pozostawił je w siodle.

Steffen wszedł przez główną bramę do małej, brzydkiej wioski, którą pamiętał. Miała zapach dzikich psów, kurcząt biegających wolno po ulicach, starych kobiet i przeganiających je dzieci. Szedł obok rzędów chatek, których kilka zrobionych było z kamienia, ale większość – ze słomy. Ulice były w bardzo złym stanie, pełne dziur i zwierzęcych zwłok.

Nic siД™ nie zmieniЕ‚o. Przez wszystkie te lata, zupeЕ‚nie nic siД™ nie zmieniЕ‚o.

Steffen ostatecznie dotarł na koniec ulicy, skręcił w lewo, a kiedy ujrzał dom swego ojca, przewróciły się w nim wszystkie wnętrzności. Wyglądał tak, jak zawsze – mały drewniany domek z pochyłym dachem i krzywymi drzwiami. Z tyłu szopa, w której kazano spać Steffenowi. Widok ten sprawił, że natychmiast chciał ją zburzyć.

Steffen podszedЕ‚ do frontowych drzwi, ktГіre byЕ‚y otwarte. StanД…Е‚ w wejЕ›ciu i zajrzaЕ‚ do Е›rodka.

ZaparЕ‚o mu dech w piersiach. ByЕ‚a tu caЕ‚a jego rodzina: ojciec, matka, wszystkie jego siostry i bracia. Wszyscy stЕ‚oczeni w tej malutkich chatce. W tej kwestii rГіwnieЕј nic siД™ nie zmieniЕ‚o. Zebrali siД™ przy stole, jak zwykle, walczД…c o ochЕ‚apy, Е›miejД…c siД™ do siebie. Nigdy nie Е›miali siД™ ze Steffenem. Zawsze tylko z niego.

Wszyscy wyglД…dali starzej, ale poza tym, tak samo. ObserwowaЕ‚ ich ze zdumieniem. NaprawdД™ pochodziЕ‚ wЕ‚aЕ›nie stД…d?

Matka Steffena zauwaЕјyЕ‚a go jako pierwsza. OdwrГіciЕ‚a siД™, a kiedy go ujrzaЕ‚a jД™knД™Е‚a i upuЕ›ciЕ‚a talerz, ktГіry rozbiЕ‚ siД™ na podЕ‚odze.

NastД™pnie odwrГіciЕ‚ siД™ ojciec i wszyscy pozostali. Gapili siД™, bД™dД…c w szoku, Ејe znГіw go widzД…. Byli wyraЕєnie niezadowoleni, jak podczas wizyty nieproszonego goЕ›cia.

– Więc… – powoli powiedział ojciec, zagniewany, obchodząc stół i zbliżając się do niego, ocierając serwetką tłuszcz z dłoni. Jego ruchy miały sprawiać wrażenie groźnych. – Koniec końców, powróciłeś.

Steffen pamiętał, że ojciec miał w zwyczaju skręcać tę serwetkę, namaczać ją, a potem go nią batożyć.

– Cóż to się stało? – dodał ojciec,  z ponurym uśmiechem na twarzy. – Nie powiodło się w wielkim mieście?

– Sądził, że jest na nas za dobry. A teraz przybiegł do domu jak pies z podkulonym ogonem! – krzyknął jeden z jego braci.

– Jak pies! – powtórzyła jedna z sióstr.

Steffen kipiał ze złości, oddychał ciężko – zmusił się jednak, aby trzymać język za zębami, aby nie zniżać się do ich poziomu. Ostatecznie byli to prowincjusze, którzy doznali uszczerbku, na skutek życia w małej wiosce. On natomiast widział świat, doświadczył innego życia i powinien zachować się lepiej.

Jego rodzina – czyli wszyscy, którzy znajdowali się w izbie – śmiała się z niego.

JedynД… osobД…, ktГіra siД™ nie Е›miaЕ‚a i ktГіra patrzyЕ‚a siД™ na niego z szeroko otwartymi oczami, byЕ‚a jego matka. PomyЕ›laЕ‚, Ејe moЕјe ona jako jedyna siД™ zmieniЕ‚a. PomyЕ›laЕ‚, Ејe moЕјe ucieszyЕ‚a siД™ na jego widok.

Ta jednak pokiwaЕ‚a jedynie gЕ‚owД….

– Och Steffen, – powiedziała – nigdy nie powinieneś wracać. Nie jesteś częścią tej rodziny.

Jej sЕ‚owa, wypowiedziane tak spokojnie, bez Ејadnej zЕ‚oЕ›liwoЕ›ci, zabolaЕ‚y Steffena najbardziej.

– Nigdy nią nie był – powiedział jego ojciec. – Jest zwykłą kreaturą. Co tu robisz chłopcze? Przyjechałeś po więcej odpadków?

Steffen nie odpowiedział. Nie miał daru do przemówień, do dowcipnych, błyskotliwych odpowiedzi, a już na pewno nie w tak obciążających emocjonalnie chwilach jak ta. Był tak zdenerwowany, że ledwie potrafiłby sklecić słowo. Było tak wiele rzeczy, które chciał im wszystkim powiedzieć. Jednak słowa, które mogłyby to wyrazić, nie pojawiały się w gardle.

StaЕ‚ tam wiД™c jedynie, kipiД…cy ze zЕ‚oЕ›ci, w milczeniu.

– Zapomniałeś języka w gębie? – zadrwił jego ojciec. – W takim razie zejdź mi z oczu. Marnujesz mój czas. Mamy dziś wielki dzień i nie pozwolę, abyś go zepsuł.

Ojciec usunД…Е‚ Steffena z drogi i przeszedЕ‚ obok niego. WyszedЕ‚ na zewnД…trz, rozejrzaЕ‚ siД™ w obu kierunkach. CaЕ‚a rodzina czekaЕ‚a i obserwowaЕ‚a go. Ojciec wszedЕ‚ z powrotem, chrzД…knД…Е‚ rozczarowany.

– Nie ma ich jeszcze? – matka zapytała z nadzieją.

PokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nie mam pojęcia gdzie mogą być – odpowiedział ojciec.

NastД™pnie odwrГіciЕ‚ siД™ do Steffena, wЕ›ciekЕ‚y, czerwony ze zЕ‚oЕ›ci.

– Wyłaź stąd – warknął. – Czekamy na bardzo ważną osobę, a ty blokujesz wejście. Wszystko zepsujesz, tak jak zawsze wszystko potrafiłeś zepsuć. Cóż za wyczucie czasu, żeby pojawiać się właśnie w takim momencie. Dowódca Królowej, we własnej osobie, nadjedzie tu lada chwila, aby rozdać w wiosce jedzenie i zaopatrzenie. To jest nasz moment, chwila, w której będziemy mogli się do niego zwrócić. Spójrz na siebie – ojciec uśmiechnął się szyderczo. – Stoisz w drzwiach i blokujesz wejście. Jedno spojrzenie na ciebie i przejedzie obok naszego domu. Pomyśli, że to chata dziwadeł.

Jego bracia i siostry zaczęli pokładać się ze śmiechu.

– Chata dziwadeł! – powtórzył jeden z chłopaków.

Steffen staЕ‚ tam, robiД…c siД™ caЕ‚y czerwony. OdwzajemniaЕ‚ spojrzenie swojego ojca, ktГіry patrzyЕ‚ siД™ na niego skrzywiony.

Steffen, zbyt zdenerwowany, by mu odpowiedzieć, powoli odwrócił się, pokiwał głową i wyszedł z chaty.

PoszedЕ‚ na ulicД™, a kiedy juЕј siД™ tam znalazЕ‚, skinД…Е‚ na swoich ludzi.

Nagle pojawiЕ‚y siД™ dziesiД…tki lЕ›niД…cych krГіlewskich powozГіw, ktГіre wjechaЕ‚y do wsi.

– Nadjeżdżają! – krzyknął ojciec Steffena.

CaЕ‚a jego rodzina wybiegЕ‚a na zewnД…trz, przebiegli obok Steffena i ustawili siД™ w linii, gapiД…c siД™ na wozy pilnowane przez krГіlewskД… straЕј.

CaЕ‚a straЕј odwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a w stronД™ Steffena.

– Panie, – powiedział jeden z nich – czy mamy rozdać towary, czy powinniśmy jechać dalej?

Steffen staЕ‚ podpierajД…c siД™ rД™kami na biodrach i wpatrywaЕ‚ siД™ w swojД… rodzinД™.

Ci zaś, co do jednego, odwrócili się całkowicie zadziwieni tym, co usłyszeli. Odwracali się to w przód to w tył, gapiąc się to na Steffena to na królewskie straże. Byli zaskoczeni, jakby nie potrafili zrozumieć co się właśnie stało.

Steffen wolnym krokiem podszedЕ‚ do swojego konia, wspiД…Е‚ siД™ na niego i usiadЕ‚ na czele gwardii w swoim srebrno-zЕ‚otym siodle, a nastД™pnie spojrzaЕ‚ w dГіЕ‚ na swojД… rodzinД™.

– Mój Panie? – wykrztusił jego ojciec. – To jakiś żart? Ty? Królewskim dowódcą?

Steffen siedziaЕ‚ tylko i patrzД…c na swojego ojca pokiwaЕ‚ gЕ‚owД….

– Tak Ojcze –  odpowiedział. – Jestem królewskim dowódcą.

– To niemożliwe – powiedział ojciec. – To niemożliwe. W jaki sposób taka kreatura mogła zostać wybrana do gwardii Królowej?

Wtem, dwГіch gwardzistГіw zsiadЕ‚o z konia, dobyЕ‚o swoich mieczy i ruszyЕ‚o w stronД™ ojca Steffena. Trzymali koЕ„cГіwki swojej broni przy jego gardle, naciskajД…c je na tyle mocno, Ејe ten z przeraЕјenia otworzyЕ‚ szeroko oczy.

– Kto obraża człowieka Królowej, obraża samą Królową – jeden z mężczyzn warknął w stronę ojca Steffena.

Ojciec, przeraЕјony, przeЕ‚knД…Е‚ Е›linД™.

– Panie, czy powinniśmy aresztować tego człowieka – drugi gwardzista zapytał Steffena.

Steffen spojrzaЕ‚ badawczo na swojД… rodzinД™, widziaЕ‚ szok i niedowierzania na wszystkich tych twarzach.

– Steffen! – jego matka ruszyła do przodu, ścisnęła jego nogi, błagała. – Proszę! Nie wtrącaj ojca do aresztu! I proszę – przekaż nam dary. Potrzebujemy ich!

– Jesteś nam to winny! – rzucił jego ojciec. – Za wszystko, co ci dałem przez całe twoje życie. Jesteś nam to winny.

– Proszę! – błagała matka. – Nie mieliśmy pojęcia. Nie wiedzieliśmy kim się stałeś! Błagam, nie krzywdź ojca!

Padła na kolana i zaczęła płakać.

Steffen tylko pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД…, patrzД…c na tych kЕ‚amliwych, oszukaЕ„czych ludzi bez honoru. Na ludzi, ktГіrzy przez caЕ‚e Ејycie byli dla niego okrutni. Teraz, kiedy zobaczyli, Ејe staЕ‚ siД™ kimЕ› waЕјnym, oczekiwali czegoЕ› od niego.

Steffen zrozumiaЕ‚, Ејe nie zasЕ‚ugujД… nawet na jego odpowiedЕє.

Zrozumiał coś jeszcze: przez całe życie, umieszczał swoją rodzinę na piedestale. Jakby byli wspaniali, perfekcyjni, jakby coś osiągnęli, jakby byli kimś, kim on chciał się stać. Teraz zrozumiał, że jest dokładnie na odwrót. To wszystko, całe jego dzieciństwo, było wielkim złudzeniem. To byli żałośni ludzie. Pomimo swojej postawy, był ponad nimi wszystkimi. Zrozumiał to po raz pierwszy w swoim życiu.

Spojrzał w dół na swojego ojca, na skierowane w jego kierunku miecze i szczerze mówiąc jakaś jego część chciała skrzywdzić ojca. Ale inna część zrozumiała, że nie zasługują oni nawet na zemstę. Musieliby być kimś, aby na nią zasłużyć. A byli nikim.

OdwrГіciЕ‚ siД™ do swoich ludzi.

– Myślę, że ta wioska poradzi sobie sama – powiedział.

SpiД…Е‚ konia i w wielkich kЕ‚Д™bach dymu, wszyscy wyjechali z osady. Steffen przysiД…gЕ‚ sobie, Ејe juЕј nigdy tu nie wrГіci.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Słudzy otworzyli stare, dębowe drzwi. Na zewnątrz szalała okropna pogoda. Reece był cały mokry od deszczu i wiatru Wysp Górnych, czym prędzej chciał się więc schronić w suchym forcie Sroga. Kiedy tylko drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, ucieszył się, że wreszcie znajduje się w jakimś suchym miejscu. Strzepnął wodę ze swoich włosów i z twarzy, a gdy spojrzał w górę, ujrzał Sorga, który spieszył w jego kierunku, aby uściskać go na powitanie.

Reece odwzajemniЕ‚ jego uЕ›cisk. Zawsze myЕ›laЕ‚ ciepЕ‚o o tym wspaniaЕ‚ym wojowniku i przywГіdcy, o tym mД™ЕјczyЕєnie, ktГіry tak doskonale zarzД…dzaЕ‚ SilesiД…, ktГіry byЕ‚ lojalny wobec jego ojca i moЕјe nawet bardziej lojalny wobec jego siostry. WidzД…c Sroga, z jego sztywnД… brodД…, szerokimi ramionami i przyjaznym uЕ›miechem, przypomniaЕ‚ sobie swojego ojca, i caЕ‚Д… starД… gwardiД™.

Srog odchylił się w tył, a swoją muskularną ręką chwycił Reece’a za ramię.

– Teraz, kiedy jesteś starszy, aż za bardzo przypominasz swojego ojca. – Powiedział ciepło.

Reece uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Mam nadzieję, że to dobrze.

– Oczywiście – odpowiedział Srog. – To był wspaniały człowiek. Poszedłbym za nim w ogień.

Sorg odwrócił się i poprowadził Reece’a wzdłuż korytarza. Wszyscy jego ludzie podążyli za nimi, towarzysząc im przez całą drogę po forcie.

– Jesteś jedną z osób, które najchętniej witam w tym smutnym miejscu – powiedział Srog. – Jestem wdzięczny twojej siostrze, że cię tu przysłała.

– Wygląda na to, że nie wybrałem najlepszego dnia na odwiedziny – powiedział Reece kiedy przeszli obok otwartego okna, deszcz lał zaledwie kilka stóp od nich.

Srog uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Tutaj każdy dzień tak wygląda – odpowiedział. –  Zresztą aura w każdej chwili może się zmienić. Powiadają, że na Wyspach Górnych w ciągu jednego dnia można doświadczyć wszystkich czterech pór roku – i muszę przyznać, że jest to prawda.

Reece spojrzał na zewnątrz, na mały, pusty zamkowy dziedziniec. Znajdowała się na nim garstka starych, kamiennych budynków, szarych, starodawnych – wyglądały jakby wkomponowały się w deszcz. W ich sąsiedztwie znajdowało się zaledwie kilka osób. Ta wyspa wydawała się smutnym, opuszczonym miejscem.

– Gdzie się wszyscy podziali? – zapytał Reece.

Srog westchnД…Е‚.

– Ludzie zamieszkujący Wyspy Górne pozostają w domach. Patrzą głównie na siebie. Są rozrzuceni. To miejsce nie jest jak Silesia, czy Królewski Dwór. Tu ludzie żyją na całej wyspie. Nie skupiają się w miastach. Są dziwnymi samotnikami. Uparci i trudni w obyciu, tak jak pogoda.

Srog prowadził Reece’a w dół korytarza, kiedy minęli róg znaleźli się w Wielkiej Sali.

W komnacie znajdował się tuzin mężczyzn Sroga, żołnierzy odzianych w swoje buty i zbroje. Ponuro siedzieli wokół stołu ustawionego blisko ognia. Przy palenisku spały psy. Ludzie spożywali kawały mięsa, a resztki rzucali zwierzętom. Spojrzeli na Reece’a i chrząknęli.

Srog poprowadziЕ‚ goЕ›cia w pobliЕјe ognia. Ten roztarЕ‚ rД™ce nad pЕ‚omieniami, szczД™Е›liwy, Ејe wreszcie doznaЕ‚ nieco ciepЕ‚a.

– Wiem, że nie masz zbyt wiele czasu przed odpłynięciem twojego statku – powiedział Srog. – Chciałem jednak zapewnić ci choć trochę ciepła i suche ubrania.

Służący podszedł i podał Reece’owi zestaw suchych ubrań oraz pancerz. Wszystko dokładnie w jego rozmiarze. Reece spojrzał zaskoczony na Sroga. Był mu bardzo wdzięczny. Zdjął swoje mokre ubranie i zastąpił je tym, które właśnie dostał.

Srog uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Dobrze traktujemy tu swoich ludzi – powiedział. – Byłem pewny, że w tym miejscu, będziesz tego potrzebował.

– Dziękuję – odpowiedział Reece, zaledwie w jednej chwili poczuł, że jest mu dużo cieplej. – Nigdy nie potrzebowałem ich bardziej.

Obawiał się, że będzie musiał wracać w mokrych ubraniach, było więc to dokładnie to, czego potrzebował.

Srog zaczął rozprawiać o polityce, był to długi monolog, a Reece co chwila kiwał grzecznie głową, udając, że słucha. W rzeczywistości był jednak mocno rozkojarzony. Wciąż owładnięty myślami o Starze – nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy. Nie mógł przestać myśleć o ich spotkaniu. Za każdym razem kiedy o niej pomyślał, czuł w sercu ogromną ekscytację.

Nie mógł też przestać myśleć, z przerażeniem, o zadaniu jakie miał do wykonania na kontynencie. Konieczność powiedzenia Selese – i wszystkim innym – że ślub zostanie odwołany. Nie chciał jej zranić. Niestety nie widział innego wyjścia.

– Reece?–  powtórzył Srog.

Reece zamrugaЕ‚ i spojrzaЕ‚ w jego kierunku.

– Słuchasz mnie? – zapytał Srog.

– Przepraszam – odpowiedział Reece. – O czym to mówiłeś?

– Zapytałem, czy twoja siostra dostała moje depesze.

Reece skinął głową, starając się skupić.

– Tak – odpowiedział. – Jest to powód, dla którego mnie tu przysłała. Poprosiła mnie, abym sprawdził co u ciebie, chciała dowiedzieć się z pierwszej ręki, co się dzieje.

Srog westchnД…Е‚, wpatrujД…c siД™ w pЕ‚omienie.

– Jestem tu już od szczęściu miesięcy – powiedział – i mogę śmiało powiedzieć, że Wyspiarze nie są tacy jak my. Są MacGilami jedynie z nazwiska. Brakuje im cech twojego ojca. Nie chodzi tylko o to, że są uparci – po prostu nie można im ufać. Codziennie sabotują statki Królowej, szczerze mówiąc, sabotują wszystko, cokolwiek tutaj robimy. Nie chcą nas tutaj. Nie chcą mieć nic wspólnego z kontynentem – oczywiście oprócz najechania go. Wydaje mi się, że życie w zgodzie, nie jest po prostu w ich stylu.

Srog westchnД…Е‚.

– Tracimy tu tylko czas. Twoja siostra powinna odpuścić. Zostawić ich tu na pastwę losu.

Reece skinД…Е‚ gЕ‚owД…, sЕ‚uchaЕ‚. PocieraЕ‚ dЕ‚onie nad ogniskiem kiedy nagle sЕ‚oЕ„ce wyЕ‚oniЕ‚o siД™ zza chmur, a ciemnoЕ›Д‡ i ulewa zamieniЕ‚y siД™ w piД™kny, sЕ‚oneczny letni dzieЕ„. W oddali zabrzmiaЕ‚ rГіg.

– Twój statek! – krzyknął Srog. – Musimy iść. Musisz odpłynąć zanim pogoda znów się zmieni. Odprowadzę cię.

Srog wyprowadził Reece’a z fortu bocznymi drzwiami. Reece był zdumiony, kiedy poraziło go jasne słońce. Wydawało się, jakby był piękny, letni dzień.

Reece i Srog szli szybko, obok siebie, za nimi kroczyЕ‚o kilku ludzi Sroga. Kamienie chrupaЕ‚y pod ich stopami kiedy schodzili krД™tymi szlakami w dГіЕ‚ wzgГіrza, kierujД…c siД™ w stronД™ oddalonego nieco wybrzeЕјa. MinД™li szare gЕ‚azy, kamienne wzniesienia i klify obsiane kozami, ktГіre wspiД™Е‚y siД™ na zbocza i meЕ‚Е‚y trawД™. Gdy zbliЕјyli siД™ do brzegu, wszД™dzie wokГіЕ‚ biЕ‚y dzwony, ostrzegajД…ce statki o podnoszД…cej siД™ mgle.

– Widzę, z jakimi warunkami musisz się zmagać – odezwał się w końcu Reece. – Widzę, że nie jest łatwo. Udało ci się trzymać to wszystko w kupie dużo dłużej niż komukolwiek wcześniej. To pewne. Dobrze sobie tutaj radzisz. Możesz być pewny, że przekażę to Królowej.

Srog z wdziД™cznoЕ›ciД… skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Dziękuję, że to mówisz – powiedział,

– Dlaczego tutejsi ludzie są niezadowoleni? – spytał Reece. – Przecież są wolni. Nie wyrządziliśmy im żadnej krzywdy – po prawdzie, dostarczyliśmy im zapasy i ochronę.

Srog pokiwaЕ‚ gЕ‚owД….

– Nie spoczną dopóki Tirus nie będzie wolny. Uważają, że dopóki więziony jest ich przywódca, dotyka ich osobista potwarz.

– Powinni być szczęśliwi, że siedzi w więzieniu, a nie został stracony za zdradę.

Srog znГіw pokiwaЕ‚ gЕ‚owД….

– To prawda, jednak ci ludzie tego nie rozumieją.

– A jeśli byśmy go uwolnili? – spytał Reece. – Czy to spowodowałoby pokój?

Srog zaprzeczyЕ‚.

– Wątpię. Myślę, że to tylko ośmieliłoby ich do tego, aby wyrazić niezadowolenie z jakiegoś innego powodu.

– Więc co należy zrobić? – zapytał Reece.

Srog westchnД…Е‚.

– Opuścić to miejsce – powiedział. –  Tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie podoba mi się to, co tutaj widzę. Czuję, że bunt wisi w powietrzu.

– Przecież znacznie przewyższamy ich liczbą mężczyzn i statków.

Sorg pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– To tylko złudzenie – powiedział. – Są doskonale zorganizowani. Są na swojej ziemi. Znają milion subtelnych sposobów na sabotaż, których nie możemy przewidzieć. Siedzimy tutaj, niczym w siedlisku węży.

– Nie jeśli mówimy o Matusie – powiedział Reece.

– To prawda-  odpowiedział Srog. – Ale on jest jedynym wyjątkiem.

Jest jeszcze jeden, pomyślał Reece, Stara. Jednak zatrzymał tę myśl dla siebie. Słuchając tego wszystkiego, coraz bardziej chciał uratować Starę, zabrać ją stąd tak szybko, jak tylko to możliwe. Przysiągł sobie, że to uczyni. Ale najpierw musiał powrócić do domu i uporządkować wszystkie swoje sprawy. Potem będzie mógł po nią wrócić.

Kiedy wkroczyli na piasek, Reece spojrzaЕ‚ w gГіrД™ i zobaczyЕ‚ stojД…cy przed nim statek. Jego ludzie czekali na niego.

ZatrzymaЕ‚ siД™, Srog odwrГіciЕ‚ siД™ w jego kierunku i ciepЕ‚o Е›cisnД…Е‚ go za ramiД™.

– Podzielę się całą tą wiedzą z Gwendolyn – powiedział Reece. – Poinformuję ją o wszystkich twoich obawach. Wiem jednak, że jest zdecydowana na utrzymanie tych wysp. Postrzega je jako część większego planu dla Kręgu. Póki co musisz więc zachować tutaj spokój. Za wszelką cenę. Czego potrzebujesz? Więcej statków? Więcej ludzi?

Srog zaprzeczyЕ‚.

– Nie, wszyscy ludzie i wszystkie statki tego świata nie są w stanie zmienić Wyspiarzy. Jedyną rzeczą, która może to uczynić, jest krawędź miecza.

Reece obejrzaЕ‚ siД™, przeraЕјony.

– Gwendolyn nigdy nie zabije niewinnych ludzi – odparł.

– Wiem – odrzekł Srog – i właśnie dlatego obawiam się, że wielu naszych ludzi zginie.




ROZDZIAЕЃ DZIEWIД„TY


Stara stała na murach fortecy swojej matki. Kwadratowej, kamiennej fortecy, tak starej jak ta wyspa. Było to miejsce, w którym mieszkała, odkąd zmarła jej matka. Dziewczyna szła wśród murów, szczęśliwa, że wreszcie ukazało się słońce. Patrzyła w stronę horyzontu i, przy wyjątkowo dobrej widoczności, obserwowała jak statek Reece’a odpływa coraz dalej. Patrzyła jak jego okręt odłącza się od floty, chciała patrzeć na niego tak długo jak tylko mogła. Obserwowała więc jak statek zbliża się do linii horyzontu, każda kolejna fala oddalała go od niej.

Mogłaby obserwować statek Reece’a przez cały dzień, jeśli tylko wiedziałaby, że on tam jest. Nie umiała znieść, że odpływa. Czuła się jakby część jej serca, część jej samej, opuszczała wyspę.

W końcu, po tych wszystkich latach, na tej samotnej, okropnej, jałowej wyspie, Stara czuła, że ogarnia ją radość. Spotkanie z Reecem sprawiło, że na nowo poczuła, że żyje. Spotkanie to zapełniło pustkę, którą Stara miała w sobie. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że przez te wszystkie lata owa pustka tak bardzo ją dręczyła. Teraz, kiedy wiedziała, że Reece odwoła ślub, kiedy wiedziała, że do niej wróci, że zostaną sobie poślubieni, że wreszcie będą ze sobą na zawsze, Stara wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Że wszystkie nieszczęścia, które musiała znosić w swoim życiu, były tego warte.

Musiała jednak przyznać, że pewna mała część niej czuła się źle z powodu Selese. Stara nigdy nie chciała zranić niczyich uczuć. Z drugiej strony, wiedziała, że stawką jest tutaj jej życie, jej przyszłość, jej mąż – wiedziała również, że to jedyne uczciwe wyjście z tej sytuacji. Koniec końców to ona, Stara, znała Reece’a przez całe swoje życie, odkąd byli dziećmi. To ona była Reece’a pierwszą i jedyną miłością. Ta druga dziewczyna, Selese, ledwie go znała i to w dodatku tylko przez chwilę. Na pewno nie znała go tak dobrze jak Stara. Nie mogła go tak dobrze znać.

Selese, tłumaczyła sobie Stara, zapomni o wszystkim i znajdzie sobie kogoś innego. Stara zaś, gdyby miała go stracić, nigdy by się z tym nie pogodziła. Reece był całym jej życiem. Jej przeznaczeniem. Byli dla siebie stworzeni, tak było od zawsze. Reece najpierw był jej mężczyzną i, jak poostrzegała to Stara, to Selese chciała go jej odebrać, a nie na odwrót. Stara chciała tylko zabrać to, co już do niej należało. To, do czego miała pełne prawo.

Niestety, Stara nie potrafiła postąpić inaczej, choć próbowała. Niezależnie od tego co racjonalnie wydawało jej się dobre, a co złe, nie potrafiła się temu podporządkować. Przez całe jej życie wszyscy wokół – a także jej własny zdrowy rozsądek – powtarzali jej, że kuzyni nie powinni być razem. I nawet wtedy, nie mogła tego słuchać. Całym sercem kochała i uwielbiała Reece’a. Od zawsze. I nic co ktokolwiek miałby powiedzieć, nie było w stanie tego zmienić. Ona musiała być z nim. Nie było innej możliwości.

Kiedy Stara stała tam, patrząc w dal, obserwując jak jego statek robił się coraz mniejszy i mniejszy, usłyszała czyjeś kroki. Ktoś inny był na dachu fortecy. Zobaczyła, że to jej brat, Matus, który szybko podążał w jej kierunku. Ucieszyła się na jego widok, jak zawsze. Można powiedzieć, że Stara i Matus przez całe życie byli najlepszymi przyjaciółmi. Różnili się od reszty swojej rodziny, od reszty Wyspiarzy z Wysp Górnych. Oboje gardzili swoim rodzeństwem i swoim ojcem. Stara uważała, że oboje z Matusem są bardziej dystyngowani i szlachetniejsi niż pozostali. Resztę rodziny postrzegała jako osoby zdradliwe i niegodne zaufania. Było to trochę tak, jakby tworzyli z Matusem małą rodzinkę, wewnątrz rodziny.

Stara i Matus mieszkali na osobnych piętrach fortecy ich matki, w odosobnieniu od innych, którzy z kolei zamieszkiwali zamek Tirusa. Teraz, kiedy ich ojciec był w więzieniu, ich rodzina była podzielona. Jej pozostali bracia, Karus i Falus, winili ich za zaistniałą sytuację. Matusowi zawsze mogła ufać, wiedziała, że weźmie jej stronę. On też zawsze mógł na niej polegać.

Ci dwoje wiele razy rozmawiali o tym, aby opuścić Wyspy Górne i przenieść się na kontynent, dołączyć do tych drugich MacGilów. A teraz, nareszcie, wydawało się, że wszystkie te rozmowy mogą stać się rzeczywistością. Szczególnie po tych wszystkich sabotażowych działaniach, których Wyspiarze dopuścili się na flocie Gwendolyn. Stara nie mogła znieść myśli, że musi tu dłużej mieszkać.

– Bracie – Stara powitała go radośnie.

Jednak oblicze Matusa byЕ‚o niespotykanie zachmurzone, od razu spostrzegЕ‚a, Ејe coЕ› go niepokoi.

– O co chodzi? – zapytała. – Co się stało?

SpojrzaЕ‚ na niД… i potrzД…snД…Е‚ gЕ‚owД… z dezaprobatД….

– Myślę, że wiesz co jest nie tak, siostrzyczko – powiedział. – Nasz kuzyn. Reece. Co się między wami wydarzyło?

Stara zarumieniła się i odwróciła plecami do Matusa, na powrót patrzyła w stronę oceanu. Wychyliła się, usiłując dostrzec w oddali statek Reece’a. Jednak na próżno – zniknął już z pola widzenia. Przeszła przez nią fala gniewu, przegapiła ostatnie spojrzenie na Reece’a.

– To nie twoja sprawa – warknęła.

Matus nigdy nie pochwalaЕ‚ jej zwiД…zku z kuzynem, a ona miaЕ‚a tego doЕ›Д‡.

Był to jedyny punkt co do którego się nie zgadzali, jedyna rzecz, która ich od siebie oddalała. Nie obchodziło ją co Matus – czy ktokolwiek inny – sądził na ten temat. Nikogo nie powinno to obchodzić, tak długo, jak dotyczyło to tylko niej.

– Wiesz, że on bierze ślub, prawda? – Matus zapytał oskarżycielsko, zbliżając się przy tym do niej.

Stara potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД…, aby odepchnД…Д‡ od siebie tД™ okropnД… myЕ›l.

– Nie ożeni się z nią – odpowiedziała.

Matus spojrzaЕ‚ na niД… zdziwiony.

– Skąd wiesz? – naciskał.

OdwrГіciЕ‚a siД™ w jego kierunku. ByЕ‚a pewna siebie.

– Powiedział mi. A Reece nigdy nie kłamie.

Matus spojrzaЕ‚ na niД… wstrzД…Е›niД™ty. Po chwili jego twarz zachmurzyЕ‚a siД™.

– Czyli przekonałaś go żeby zmienił zdanie, tak?

PopatrzyЕ‚a niepokornie na brata, byЕ‚a teraz wЕ›ciekЕ‚a.

– Nie musiałam go do niczego przekonywać – powiedziała. – Sam tego chciał. Dokonał wyboru. On mnie kocha. A ja kocham jego.

Matus zmarszczyЕ‚ brwi.

– Nie przeszkadza ci, że zniszczysz serce tej dziewczyny? Kimkolwiek ona jest.

Spojrzała gniewnie, nie chcąc tego usłyszeć.

– Reece kocha mnie dużo dłużej, niż tę nową dziewczynę.

Matus nie ustД™powaЕ‚.

– A co z całym pieczołowicie przygotowanym planem na rozwój królestwa. Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest tylko ślub. To polityczny teatr. Spektakl dla mas. Gwendolyn jest Królową i to jest również jej ślub. Ludzie z całego królestwa i z odległych krain wszystko to obserwują. Co się stanie jeśli Reece odwoła ślub? Myślisz, że Królowa przejdzie nad tym do porządku dziennego? A MacGilowie? Sprawisz, że cały Krąg pogrąży się w nieładzie. Nastawisz ich przeciwko nam. Czy twoje pragnienia są tego wszystkiego warte?

Stara patrzyЕ‚a na Matusa, zimno, hardo.

– Nasza miłość jest silniejsza niż jakikolwiek spektakl. Niż jakiekolwiek królestwo. Nie zrozumiałbyś. Nigdy nie kochałeś nikogo tak jak my siebie.

Teraz Matus caЕ‚kowicie poczerwieniaЕ‚. PotrzД…snД…Е‚ gЕ‚owД…, wyraЕєnie opanowaЕ‚a go furia.

– Popełniasz największy błąd swojego życia – powiedział. – I życia Reece’a. Pociągniesz ze sobą wszystkich na dno. Twoja decyzja jest głupia, dziecinna i samolubna. Twoja dziecięca miłość powinna przejść do przeszłości.

WestchnД…Е‚ zirytowany.

– Napiszesz obszerną wiadomość do Reece i wyślesz mu ją sokołem. Powiadomisz go, że zmieniłaś zdanie. Nakażesz mu poślubić tę dziewczynę. Kimkolwiek by ona nie była.

StarД™ ogarnД…Е‚ ogromny gniew. ByЕ‚a wЕ›ciekЕ‚a na brata, jak nigdy dotД…d.

– Właśnie przekroczyłeś granicę – powiedziała. – Nie udawaj, że dajesz mi rady. Nie jesteś moim ojcem. Jesteś moim bratem. Odezwij się do mnie w ten sposób raz jeszcze, a możesz już nigdy więcej ze mną nie rozmawiać.

Matus patrzył na nią wyraźnie oszołomiony. Stara nigdy nie odzywała się go niego w ten sposób. I, z pewnością, wiedziała co mówi. Jej uczucia do Reece’a były dużo silniejsze niż jej więź z bratem. Dużo silniejsze niż cokolwiek innego w jej życiu.

Matus, zszokowany i zraniony, odwrГіciЕ‚ siД™ wreszcie na piД™cie i wybiegЕ‚ z dachu.

Stara popatrzyła znów w stronę morza, mając nadzieję, że uda jej się dojrzeć statek Reece’a. Wiedziała jednak, że już dawno zniknął za horyzontem.

Reece, – pomyślała – kocham Cię. Nie zbaczaj z kursu. Cokolwiek stanie na twojej drodze, nie zbaczaj z obranego kursu. Bądź silny. Odwołaj ślub. Zrób to dla mnie. Dla nas.

Stara zamknęła oczy i zacisnęła dłonie, błagała, modliła się do każdego znanego jej boga, aby Reece miał siłę do wytrwania w swoim postanowieniu. Aby po nią wrócił. Aby wreszcie mogli być razem.

Niezależnie od tego, jaką cenę trzeba będzie za to zapłacić.




ROZDZIAЕЃ DZIESIД„TY


Karus i Falus, synowie Tirusa, szybko schodzili spiralnymi, kamiennymi schodami, coraz niżej i niżej, aż do lochów, w których przetrzymywany był ich ojciec. Byli wściekli z powodu poniżenia, jakiego doznawali schodząc do tego miejsca, aby spotkać się z ojcem, wielkim wojownikiem, który był prawowitym władcą Wysp Górnych. W milczeniu przysięgali, że się zemszczą.

Tym razem, przynosili nowiny, które mogły wszystko zmienić. Wieści, które wreszcie napawały jakąś nadzieją.

Karus i Falus maszerowali w dół aż dotarli do żołnierzy pełniących straż przy wejściu do więzienia. Mężczyzn wiernych Królowej. Zatrzymali się, czerwoni od gniewu, byli wściekli, że musieli znosić poniżenie, którego wymagało poproszenie o widzenie z ojcem.

Ludzie Gwendolyn przepytali ich na rГіЕјne okolicznoЕ›ci, a nastД™pnie skinД™li do siebie gЕ‚owami i wystД…pili naprzГіd.

– Wyciągnijcie ręce – rozkazali Karusowi i Falusowi.

Ci wykonali polecenie, czekajД…c aЕј straЕјnicy ich rozbrojД….

NastД™pnie ЕјoЕ‚nierze otworzyli zamki Ејelaznej bramy, po czym powoli jД… uchylili. Pozwolili braciom wejЕ›Д‡, zamykajД…c bramД™ z trzaskiem i blokujД…c jД… za nimi.

Karus i Falus wiedzieli, że mają niewiele czasu. Mogli spędzić z ojcem jedynie kilka minut, jak zazwyczaj. Odwiedzali go raz w tygodniu, odkąd tylko został uwięziony. Po upływie tych kilku minut, ludzie Gwendolyn zawsze kazali im wychodzić.

Szli do końca długiego korytarza. Wszystkie cele, które mijali były puste, ich ojciec był jedynym osadzonym w tym starym więzieniu. W końcu dotarli do ostatniej celi po lewej stronie, ledwie oświetlonej przez migającą przy ścianie pochodnię. Odwrócili się w stronę krat i z uwagą  zaczęli oglądać pomieszczenie, w poszukiwaniu swojego ojca.

Powoli Tirus wyszedЕ‚ z ciemnego zakamarka celi i podszedЕ‚ do krat. SpojrzaЕ‚ na nich. Jego twarz byЕ‚a wychudzona, broda zaniedbana, byЕ‚ ponury. PatrzyЕ‚ na nich bez nadziei, wyglД…daЕ‚ na czЕ‚owieka, ktГіry wiedziaЕ‚, Ејe juЕј nigdy nie ujrzy Е›wiatЕ‚a dziennego.

Karusowi i Falusowi serce krajało się na ten widok. Wszystko to sprawiło, że jeszcze bardziej pragnęli znaleźć sposób, aby go uwolnić i zemścić się na Gwendolyn.

– Ojcze – powiedział Falus z nadzieją w głosie.

– Przynosimy najnowsze wieści – dodał Karus.

Tirus spojrzaЕ‚ na nich, wyczuwajД…c dЕєwiД™k nadziei w ich tonie.

– Mówcie zatem – warknął.

Falus odchrzД…knД…Е‚.

– Wygląda na to, że nasza siostra na nowo zakochała się w naszym kuzynie, Reece’u. Szpiedzy przekazali nam, że planują wziąć ślub. Reece ma zamiar odwołać swój ślub na kontynencie i zamiast tego poślubić Starę.

– Musimy znaleźć sposób, żeby ich powstrzymać – powiedział oburzony Karus.

Tirus patrzyЕ‚ na nich bez wyrazu, ale mogli dostrzec, Ејe jego oczy zwД™ziЕ‚y siД™, kiedy usЕ‚yszaЕ‚ to wszystko.

– Czyżby? – Powiedział powoli Tirus. – A to niby dlaczego?

Bracia spojrzeli na ojca skonfundowani.

– Jak to dlaczego? – zapytał Karus.– Nasza rodzina nie może połączyć się z Reecem. Byłoby to na rękę Królowej. Nasze rodziny zostałyby zespolone i Gwendolyn uzyskałaby całkowitą kontrolę nad sytuacją.

– To sprawiłoby, że utracilibyśmy ostatnią uncję niepodległości, jaką w tej chwili wciąż mają nasi ludzie – wtrącił Falus.

– Pierwsze kroki zostały już powzięte – dodał Karus. – A my musimy znaleźć sposób, aby ich powstrzymać.

Czekali na odpowiedЕє, jednak Tirus jedynie powoli pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Głupi, głupi chłopcy, – powiedział powoli, jego głos stawał się coraz bardziej ponury, nie przestawał potrząsać głową – dlaczego wychowałem tak głupich chłopców? Czy naprawdę niczego was nie nauczyłem przez te wszystkie lata? Wciąż patrzycie tylko na to co znajduje się przed wami, a nie na to co za tym stoi.

– Nie rozumiemy o czym mówisz, Ojcze.

Tirus siД™ skrzywiЕ‚.

– To jest właśnie powód, dla którego znalazłem się w tej pozycji. To jest powód, dla którego teraz to nie wy władacie. Przeszkodzenie w zawarciu tego przymierza byłoby najgłupszą rzeczą jaką zrobilibyście w życiu i najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się przydarzyć naszej wyspie. Jeśli nasza Stara poślubi Reece’a, będzie to najlepsza rzecz jaka w chwili obecnej może się przydarzyć nam wszystkim.

Spojrzeli na siebie zdziwieni, niczego z tego nie rozumieli.

– Najlepsza? Jak to?

Tirus westchnД…Е‚ zniecierpliwiony.

– Jeśli nasze dwie rodziny się połączą, Gwendolyn nie będzie mogła trzymać mnie w więzieniu. Nie będzie miała wyboru i będzie musiała mnie uwolnić. To wszystko zmieni. Nie odrze nas to z siły – ale nam jej doda. Będziemy uznanymi MacGilami, będącymi na takich samych prawach jak ci z kontynentu. Gwendolyn będzie w stosunku do nas zobowiązana. Nie widzicie tego? –  zapytał. – Dziecko Reece’a i Stary będzie tak samo naszym potomkiem, jak i ich.

– Ale Ojcze, to jest nienaturalne. Oni są kuzynami.

Tirus pokiwaЕ‚ gЕ‚owД….

– Polityka nie na nic wspólnego z naturą, synu. Ta unia musi się zawiązać – nalegał z przekonaniem w głosie. – A wy dwaj zrobicie wszystko co w waszej mocy, aby to właśnie się stało.

Karus odchrzД…knД…Е‚, zdenerwowany, niepewny.

– Ale Reece właśnie odpłynął na kontynent – powiedział. – Jest za późno. Reece, jak słyszeliśmy, już podjął decyzję.

Tirus podniósł się i uderzył w żelazne kraty z taką siłą z jaką życzyłby sobie uderzyć Karusa w twarz. Karus odskoczył zaskoczony.

– Jesteście nawet głupsi, niż mi się wydawało – powiedział Tirus. – Sprawicie że to się stanie. Macie mieć co do tego całkowitą pewność. Mężczyźni zmieniali zdanie, w ważniejszych kwestiach. I wy macie mieć pewność, że Reece zdanie zmieni.

– Jak to zrobić? – zapytał Falus.

Tirus stał tam zastanawiając się co zrobić. Pocierał swoją brodę przez dłuższą chwilę. Po raz pierwszy od wielu miesięcy jego oczy pracowały, skupione, myślące, układające plan. Po raz pierwszy w jego oczach pojawiły się nadzieja i optymizm.

– Ta dziewczyna, Selese, ta z którą ma się ożenić, – powiedział w końcu Tirus – ona musi się dowiedzieć. Odnajdziecie ją. I dostarczycie jej dowód… dowód miłości Reece’a i Stary. Powiecie jej o tym pierwsi, zanim on do niej dotrze. Musicie być pewni, że dziewczyna się dowie, że Reece kocha inną. W taki sposób, nawet jeśli Reece by się rozmyślił i tak będzie już za późno. Będziemy mieli pewność, że się rozstaną.

– Ale skąd mamy wziąć dowód ich miłości? – zapytał Karus.

Tirus potarЕ‚ brodД™ myЕ›lД…c. W koЕ„cu siД™ poderwaЕ‚.

– Pamiętacie te zwoje? Te, które przechwyciliśmy kiedy Stara była młoda? Te listy miłosne, które pisała do Reece’a? I te, które on odpisywał do niej?

Karus i Falus skinД™li gЕ‚owami.

– Tak, – powiedział Falus – przechwytywaliśmy sokoły.

Tirus skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Są schowane w moim zamku. Zanieście jej te listy. Powiedzcie jej, że są aktualne i zróbcie to w przekonujący sposób. Dziewczyna nigdy nie odgadnie ich wieku – i wszystko będzie załatwione.

Karus i Falus w koЕ„cu pokiwali gЕ‚owami, uЕ›miechajД…c siД™, rozumiejД…c sposГіb myЕ›lenia ich ojca, jego spryt i mД…droЕ›Д‡.

Tirus rГіwnieЕј siД™ do nich uЕ›miechnД…Е‚. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna.

– Nasza wyspa rozkwitnie na nowo.




ROZDZIAЕЃ JEDENASTY


Thor siedziaЕ‚ na grzbiecie swego konia i prowadziЕ‚ go wzdЕ‚uЕј rzД™du kandydatГіw do Legionu. Wszyscy ci chЕ‚opcy stali przed nim w szeregu na bacznoЕ›Д‡, na nowej arenie Legionu.

Thor spoglądał na dziesiątki nowych twarzy, analizując wnikliwie każdą z nich – czuł na sobie ciężar odpowiedzialności. Nowi rekruci przybyli tutaj z całego Kręgu. Wszyscy chętni, aby dołączyć do odbudowywanego Legionu. Wybranie nowych żołnierzy było trudnym zadaniem – wszak to oni będą stanowili w najbliższych latach podporę Kręgu.

Jakaś część Thorgrina czuła, że nie zasługuje, aby tutaj być. Przecież nie tak wiele miesięcy temu on sam tak stał, mając nadzieję, że zostanie wybrany do oddziału. Kiedy myślał o tym teraz, wydawało mu się, że od tego czasu minęły wieki. Było to zanim spotkał Gwen, zanim urodziło mu się dziecko, zanim został wojownikiem. Teraz to jemu powierzono odbudowę Legionu, to on ma wskazać ludzi, którzy zastąpią wszystkie dzielne dusze, które zginęły w obronie Kręgu.

Kiedy Thor przyglądał się chłopcom, ujrzał cmentarz, który wzniósł. Nagrobki wystawały z ziemi lśniąc w późnopopołudniowym słońcu. Zawsze będą przypominały im o minionym Legionie. To Thor wymyślił, aby pochować ich tutaj, na obrzeżach nowej areny – dzięki temu zawsze będą obecni, na zawsze zostanie zachowana ich pamięć i zawsze będą towarzyszyli nowym rekrutom. Thor czuł nad sobą ich ducha, pomagali mu, motywowali go.

Cieszył się, mając świadomość, że jego bracia z Legionu, Reece, Conven, Elden i O’Connor zostali wysłani w różne części Kręgu, aby załatwić konkretne sprawy. On sam mógł tutaj pozostać, być blisko domu i skupić się na swoich zadaniach. Był Kapitanem Legionu, więc dość naturalne było to, aby to waśnie jemu powierzyć odpowiedzialność nad odbudową formacji.

Thor patrzył na dziesiątki stojących przed nim chłopców. Z niektórymi wiązał już pewne nadzieje, niestety nie ze wszystkimi. Starali się najlepiej jak mogli, aby zwrócić jego uwagę, kiedy się do nich zbliżał. Wiedział już, że niektórzy z nich nigdy nie będą wojownikami; inni zaś mogą nimi być, potrzebują tylko odpowiedniego treningu. W ich oczach można było dostrzec niepokój, strach przed tym, co nastąpi.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696255) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация